Młodzi z sukcesami - wywiady z absolwentami Piotr Rosiński
Chcielibyśmy przedstawić jednego z naszych absolwentów, kpt. ż.w. Piotra Rosińskiego (dyplom magistra inżyniera nawigacji 2003), który jest żywym dowodem na to, że po Akademii można robić rzeczy, które są zazwyczaj umieszczane w scenariuszach filmów lub w książkach przygodowych.
AMS: Jak to się stało, że zaczął Pan studia w Wyższej Szkole Morskiej w Szczecinie (WSM – dawna nazywa Akademii Morskiej)?
P.R.: Poszliśmy z kolegą na studia do WSM, bo chcieliśmy studiować coś oryginalnego, innego niż wszyscy rówieśnicy, którzy wybrali uniwersytet albo politechnikę. Pochodzę z okolic Turku, miejscowości w centralnej Polsce i nie miałem pojęcia o żegludze i morzu. Mój sposób wyboru uczelni zupełnie nie potwierdza zdarzających się tu i ówdzie opinii, że aby studiować kierunki morskie i zostać kapitanem, trzeba być związanym z morzem od najmłodszych lat lub pochodzić z rodziny o morskich tradycjach.
AMS: Jak układała się Pana kariera zawodowa po ukończeniu studiów?
P.R.: Studia to był czas intensywnej nauki, ale i zabawy, po 5 latach, z dyplomem uczelni (praca magisterska napisana pod kierunkiem prof. Aleksandra Walczaka) i uprawnieniami oficera wachtowego przyszedł dla mnie czas na szukanie pierwszej pracy. Wybór padł na tankowce. Praca na stanowisku oficera wachtowego była wymagająca, ale każdego dnia uczyłem się nowych rzeczy, zdobywając kolejne doświadczenia.
AMS: Tankowce to zapewne tylko początek Pana kariery, co działo się później?
P.R.: Długie rejsy na wielkich tankowcach były doskonałą, praktyczną szkołą zawodu, ale z czasem zaczęły mi doskwierać wielomiesięczne rozłąki z rodziną. Półroczny rejs to coś co powinien przeżyć każdy marynarz, ale nie ma potrzeby, aby tak wyglądało całe życie oficera, mechanika czy kapitana.
Przyszedł czas na podjęcie kolejnej przełomowej decyzji zawodowej. Po analizie ofert i możliwości, zdecydowałem się na statki typu „dredger”- jednostki specjalizujące się w eksploatacji dna morskiego i pozyskiwaniu z niego urobku. Praca była znów wymagająca, ale bliżej Polski, bo na Morzu Północnym i z krótszymi rejsami oraz z częstszymi wizytami w domu. Był też czas na samokształcenie i przygotowanie się do egzaminów na starszego oficera.
Mając już spore doświadczenie i silne przeświadczenie, że przyszłość nie daje gwarancji na cokolwiek i należy samemu ją kształtować, rzuciłem się znów na szerokie wody – dosłownie i w przenośni – i tym razem udało mi się zatrudnić w dużej firmie offshore-owej* z Singapuru, której statki pływały po całym świecie.
*sektor offshore - działalność związana z wydobywaniem surowców z morza i dna morskiego – głównie ropy naftowej i gazu ziemnego oraz pozyskaniem energii ze źródeł odnawialnych na morzu (farmy wiatrowe).
AMS: I tu robi się egzotycznie…
P.R.: Moje rejsy odbywały się głównie po morzach Azji Południowo-Wschodniej, Afryki Zachodniej i Australii, między innymi na jednostkach wyposażonych podwodne roboty, które dokonują przeglądu podwodnych rurociągów, a ostatnio pływam na statkach PSV (Platform Supply Vessel) obsługujących platformy wiertnicze. Pływałem też na statkach sejsmicznych, które służą do badania struktury dna morskiego.
Mój obecny statek ma bazę w Mjanmie (dawna Birma) i dostarcza zaopatrzenie do platform wiertniczych na okolicznych wodach. W każdy rejs jednostka zabiera oprzyrządowanie, maszyny, części do instalacji platformy, ma też zbiorniki do przewozu płynów i materiałów budowlanych do zabezpieczenia odwiertów.
Dostałem niedawno informację, że podczas mojego następnego rejsu będę działał w "ochronie środowiska" - w sensie dosłownym. Rozpoczęto budowę nowej platformy wiertniczej, a osadzanie filarów konstrukcji jest działaniem, które czasowo dość mocno ingeruje w lokalny ekosystem. W ramach minimalizacji tego negatywnego oddziaływania mój statek będzie opływał obszar budowy wstrzeliwując w wodę sprężone powietrze i odstraszając tym samym ryby i walenie, aby nie zbliżały się do wód dla nich potencjalnie niebezpiecznych.
Pracuję w systemie 60 dni na morzu i 60 na lądzie w Polsce. Dobrzy armatorzy starają się przyciągnąć do siebie najlepszych oficerów i kapitanów oferując atrakcyjne warunki pracy, a jednym z głównych punktów umowy, który zachęca do podjęcia pracy u danego pracodawcy to krótsze rejsy i częstsze wymiany załogi. Dwa miesiące w pracy i następne dwa z rodziną w domu, jest kuszącą propozycją. Nawet, jeśli do pracy trzeba dojechać na drugi koniec świata.
Kpt. ż.w. Piotr Rosiński na statku offshore na Morzu Andamańskim, fot. archiwum prywatne
AMS: Zaszedł Pan - mimo młodego wieku - wysoko w hierarchii zawodowej, jaką ma Pan receptę na sukces na morzu?
P.R.: Studia w Szczecinie dały mi doskonałą bazą zawodu i solidne podstawy profesjonalnego języka angielskiego. Oczywiście, przez cały czas mojej kariery muszę się doszkalać, zaznajamiać z nowymi technologiami, ale to już nawyk z czasów studiów - trzeba szybko przyswajać nową wiedzę. Uzyskanie dyplomu kapitana nie kończy procesu kształcenia. To zawód o dynamicznym wymiarze, wymaga częstego dokształcania się, musimy nadążać za zmieniającymi się przepisami, technologiami, które ułatwiają nawigację. Zwłaszcza kursy DP (Dynamic Positioning) są niezbędne do sprawnego poruszania się w świecie statków specjalistycznych, w tym w mojej branży offshore.
AMS: Co chciałaby Pan powiedzieć, jakim spostrzeżeniami się podzielić z dzisiejszymi studentami Akademii i kandydatami na przyszłych studentów?
P.R.: Nie bójcie się nowych wyzwań, po studiach w Akademii Morskiej jesteśmy gotowi na każdą próbę sił. Mamy najlepsze przygotowanie do zawodu, gdziekolwiek i z kimkolwiek mielibyśmy go wykonywać.
AMS: Dziękujemy za rozmowę i życzymy bezpiecznych rejsów.
(09.2021)