Młodzi z sukcesami - wywiady z absolwentami Agata Hoppe
Przedstawiamy jedną z absolwentek Akademii Morskiej, której kariera zawodowa może być przykładem, jak kobiety dają sobie świetnie radę w zawodach uznawanych (niesłusznie) za męskie.
Kpt. ż.w. Agata Hoppe ukończyła studia inżynierskie w 2008 roku na kierunku nawigacja, specjalność ratownictwo, a następnie magisterskie w 2011 roku (specjalność transport morski). Ma wieloletnie doświadczenie jako oficer wachtowy i starszy oficer na statkach sejsmicznych. Niedawno uzyskała dyplom kapitana żeglugi wielkiej.AMS: Jak układała się Pani kariera zawodowa po ukończeniu Akademii Morskiej?
A.H: Od 2009 roku zaczęłam pływać, jeszcze jako kadetka, na sejsmikach, tj. statkach, które badając dno morskie, poszukują złóż ropy naftowej. Musiałam „dopływać” brakujące miesiące praktyki potrzebne do uzyskania dyplomu oficera wachtowego. Potem już tak się złożyło, że zostałam w tej branży, czasem śmieję się , że jestem „dzieckiem sejsmików”, bo faktycznie z nimi zaczęła się moja kariera i tak już zostało. Badania dna morskiego przez statki sejsmiczne to część większego sektora offshore, który jest w dzisiejszych czasach bardzo prężnie rozwijającą się gałęzią morskiego przemysłu naftowego.
AMS: Może się Pani pochwalić wielomiesięczną pracą na jednostce, która jest hitem internetu i została okrzyknięta „najbrzydszym statkiem świata”, jakie ma Pani wspomnienia z tych rejsów?
A.H: Odbyłam na sejsmiku Ramform Titan - bo on nim mówimy - wiele rejsów jako oficer wachtowy, a także już jako starszy oficer. To prawda, statek jest - nazwijmy to może specyficzny - ze względu na swoją konstrukcję. Ma bardzo szeroką rufę (70 metrów), za którą ciągnie się kilkanaście kabli, o długości nawet do 10 km każdy oraz działka „strzelające” sprężonym powietrzem. Analizy fal dźwiękowych powstających po tych „strzałach”, które odbijają się od dna morskiego służą do rozpoznawania struktury skał i określania potencjalnych obszarów roponośnych. Statek został, co prawda, okrzyknięty najbrzydszym statkiem świata, ale ja się z tym niekoniecznie zgadzam. Jednostka ma swój urok. Niewiele osób wie, że statki typu Ramform klasy T (są cztery siostrzane statki o tej samej konstrukcji) wraz ze sprzętem zostały również uznane za największe obiekty pływające na świecie. Jest to najnowocześniejszy statek do badań sejsmicznych dna morskiego jaki można sobie wyobrazić. Załoga liczy maksymalnie 80 osób. Statek świetnie spełnia swoje zadania i oferuje wysoki komfort kabin i przestrzeni wspólnych – ma na przykład pełnowymiarowe boisko do koszykówki, basen, saunę, salę kinowa i salę gier.
AMS: Zarządzanie załogą to spore wyzwanie, jak można przypuszczać, szczególnie dla kobiety?
A.H: Praca na statku jako starszy oficer lub kapitan to ogromna odpowiedzialność zarówno za siebie jak i załogę i należy o tym pamiętać przy podejmowaniu decyzji. Dla mnie, kolejne awanse i zwiększanie odpowiedzialności były dobrą szkołą zarządzania, budowania zaufania załogi, a także kształtowaniem silnego charakteru.
W trakcie mojej kariery niestety zdarzały się sytuacje, gdzie jako kobieta na stanowisku oficera wachtowego byłam – powiedzmy oględnie - lekceważona. Takich sytuacji nie było dużo, ale dawały do myślenia. Dlatego, tym bardziej zależało mi, żeby uzyskać dyplom kapitana. Zrobiłam to oczywiście głównie dla siebie. Jednak innym powodem była chęć rzucenia wyzwania stereotypom – z którymi niestety dalej się spotykamy - i pokazaniu, że w XXI wieku kobieta może zrobić karierę na morzu i zostać kapitanem.
Niezależnie od płci, na stanowiskach kierowniczych na statku ważne są predyspozycje psychiczne i osobowościowe. Taka praca daje możliwość poznania wielu osób z innych nacji, kultur, religii. Na statku panują specyficzne kody zachowań, załoga musi się do tego przystosować. Przebywamy ze sobą cały czas na zamkniętym obszarze i „dotarcie się” zespołu jest bardzo ważne. Wiele zależy także od kadry zarządzającej. Trzeba wyrobić w sobie zestaw umiejętności komunikacyjnych, których nabiera się z czasem, w miarę miesięcy i lat spędzonych z różnymi załogami na różnych statkach.
AMS: Czy zapadły Pani w pamięć jakieś specyficzne momenty, wydarzenia podczas pracy na statkach?
A.H: Jednym z najtrudniejszych sprawdzianów, jaki przeszłam w trakcie lat spędzonych na pływaniu było opanowanie pożaru statku na pełnym morzu. Miałam wachtę na mostku i zauważyłam, że jedna po drugiej zaczynają zapalać się lampki kontrolne od czujników dymu. Byłam pewna, że to pożar, a nie awaria czujników czy błędny odczyt. Czasem zdarza się, że pojedynczy czujnik coś wykryje i uruchomi system, ale to jest łatwe do zweryfikowania i zwykle jest to fałszywy alarm. Tym razem było inaczej. Po chwili przyszedł raport spod podkładu potwierdzający wybuch pożaru w pralni. Dowodziłam akcją gaśniczą wydając kolejne komendy niemal automatycznie i po stosunkowo krótkim czasie, pożar został ugaszony. Adrenalina zrobiła swoje – statek był na pełnym morzu, byliśmy zdani tylko na siebie, ale górę wzięła rutyna wyuczona na kursach i szkoleniach. Każdy wiedział co, jak i gdzie ma robić. W takich momentach docenia się system szkoleniowy, który nakazuje powtarzać kluczowe szkolenia co jakiś czas. Sytuacje awaryjne na morzu, czy to pożar czy alarm człowieka za burtą, kształtują w nas pewne zachowania, uczą szybkiej analizy sytuacji, podejmowania trafnych decyzji i kontrolowania stresu. Dlatego właśnie te decyzje pokazują zazwyczaj czy dana osoba posiada predyspozycje do roli kapitana. Jako członek załogi trzeba mieć świadomość, że od tego może zależeć bezpieczeństwo ludzi i statku.
AMS: Czy takich sytuacji kryzysowych - może nie tak groźnych – doświadczyła Pani sporo podczas rejsów?
A.H: W zasadzie nie, większość czasu to spokojne wachty. Mogę jeszcze wspomnieć o małym incydencie na granicy libańsko-izraelskiej. Byłam wtedy drugim oficerem wachtowym na statku sejsmicznym, ciągnęliśmy za sobą 8-kilometrowe kable, wykonywałam szeroki nawrót przed izraelską granicą morską, byłam pewna, że jej nie przekroczymy, a mimo to, wciąż na radiu otrzymywałam ostrzeżenia od izraelskiej marynarki wojennej i nakaz zawrócenia. Nie rozumieli niestety, że takim statkiem nie da się – z racji wspomnianych kabli - zawrócić „na żądanie” nie niszcząc sprzętu, i że cały manewr trwa bardzo długo i po wielkokilometrowym promieniu. Cała trasa i projekt były dokładnie wyliczone, więc nie było możliwości przekroczenia granicy. Jednak i tak w połowie „nawrotki” na radarze zauważyłam pięć bardzo szybko zbliżających się obiektów. Okazało się, że były to izraelskie patrolowe łodzie hybrydowe wyposażone w działka. Zatrzymali się przed swoją granicą morską, czekając zapewne, aż ją przekroczymy. Kiedy już prawie zakończyliśmy zawracanie, łodzie odpłynęły. Na szczęście nikomu nie zadrżała ręka i spokojnie oddaliliśmy się bez dalszej eskalacji niepotrzebnego napięcia.
AMS: Wracając do spokojniejszych tematów - jak wspomina Pani czas spędzony w Akademii?
A.H: Na wstępie muszę przyznać, że po maturze dostałam się, oprócz Akademii, także na studia na ówczesną politechnikę, na budownictwo, ale wybrałam nawigację i absolutnie nie żałuję tej decyzji. Czas studiów - jak pewnie każdy – wspominam z nostalgią. Pamiętam, że było sporo nauki, ale też pamiętam fajnych ludzi i tę studencką atmosferę. Całe ratownictwo „trzymało się” razem, było poczucie jakiejś przynależności, wsparcia. Razem spędzaliśmy czas na uczelni, po zajęciach i na szkoleniowych obozach nurkowych i narciarskich.
AMS: Co chciałby Pani powiedzieć, jakim spostrzeżeniami się podzielić z dzisiejszymi studentami Akademii i kandydatami na studentów?
A.H: Może szczególnie chciałbym się zwrócić do dziewcząt wybierających się na morze, aby odważnie, z wiarą w siebie starały się wywalczyć i utrzymać należną im w morskich kadrach pozycję zawodową. Jednocześnie mając świadomość, że każdy sukces jest okupiony ciężką pracą i wyrzeczeniami.
AMS: Dziękujemy za rozmowę i życzymy bezpiecznych rejsów.
(08.2021)
Agata Hoppe podczas pracy na mostku manewrowym, fot. archiwum prywatne