Przejdź do treści

Ustawienia dostępności

Rozmiar czcionki
Wysoki kontrast
Animacje
Kolory

Tryb ciemny włączony na podstawie ustawień systemowych.
Przejdź do , żeby zmienić ustawienia.

Godło Polski: orzeł w złotej koronie, ze złotymi szponami i dziobem, zwrócony w prawo logo-sygnet Politechniki Morskiej w Szczecinie - głowa gryfa, elementy kotwicy i sygnatura PM Politechnika Morska w Szczecinie

Unia Europejska

Znalazłem się tam w roku 1968 na pokładzie pięknego statku ms. TORUŃ jak to opisałem w poprzedniej książeczce. Wtedy w Nigerii panował spokój. Po prostu była wojna i armia trzymała wszystko i wszystkich silną ręką.

Oczywiście walki z rebeliantami – przedstawicielami zbuntowanej prowincji Biafra trwały. Odbywało się to jednak daleko od Lagos – ówczesnej stolicy. Wtedy ruch tam był jeszcze lewostronny, a walutę stanowiły nigeryjskie funty i szylingi nie jak obecnie – naira i kobo. Jak wspomniałem w mieście panował spokój. To znaczy w dzień można było poruszać się zupełnie swobodnie (co obecnie jest co najmniej wątpliwe). W nocy natomiast panowało zaciemnienie w obawie przed nalotami. Te naloty mogły być dokonane przez 5 (pięć) samolotów turystycznych, które rebelianci zakupili od jakiegoś zwariowanego Szweda i zrzucali z nich granaty na dachy domów. Na szczęście nie dane mi było oglądać takiego nalotu. Poza tym jeszcze niektóre budynki otrzymywały na noc szczególną ochronę, o czym przekonaliśmy się osobiście.

Ponieważ i w nocy można się było poruszać swobodnie (raczej bez obawy o jakiś napad) kiedyś wybraliśmy się do nocnego klubu. Droga (bez chodnika) prowadziła obok banku, na którego straży, jak się okazało, stało dwóch żołnierzy. Szczęśliwie znam (z myślistwa) odgłos repetowania zamka karabinu i w porę powstrzymałem kolegów. Przeszliśmy na drugą stronę ulicy. Żołnierz (którego w ciemności nie było widać) już do nas mierzył. Miał rozkaz strzelać bez uprzedzenia… Tak więc, być może zbytnio „różowo” nie było i można się było jednak solidnie, także w inny sposób, narazić, ale o tym potem…

Walki rzeczywiście trwały i ówczesny szef państwa nigeryjskiego generał Yakubu Gowon występował w telewizji z apelem: To keep Nigeria one
is the task, that must be done!

Czyli – utrzymać Nigerię w jedności to zadanie, które musi być wykonane. No i zostało wykonane. Kosztem miliona mieszkań-ców. Była to więc jednak wielka wojna – bogata w ropę naftową prowincja Biafra pod przewodnictwem generała Ojukwu zapragnęła odłączyć się od federacji. W grę wchodziły także względy plemienne – w Nigerii, państwie sztucznie wydzielonym przez Brytyjczyków – byłych kolonizatorów szalały, wciąż aktualne, konflikty plemienne. Biafrę zamieszkiwało plemię Ibo skłócone z innym potężnym plemieniem Hausa. Rebelia została jak wspomniano powyżej krwawo stłumiona. W innym jeszcze mieście, Port Harcourt miałem okazję widzieć krajobraz po wojnie. Rafinerie dogasały, miasto częściowo zniszczone, ludność zniknęła. Nowe władze zdążyły już postawić w porcie tablice – Biafras Ports Authority, które to napisy były zawzięcie usuwane przez wyzwolicieli.

Ale mieliśmy mówić o Lagos. Tu w istocie działań wojennych nie odczuwało się. Staliśmy w handlowej dzielnicy Apapa gdzie w pewnym oddaleniu od portu było dużo luksusowych willi zajmowanych przez zamożnych białych a także rdzennych mieszkańców kontynentu afrykańskiego. Znajdował się tu, wciąż jeszcze czysty, hotel Exelsior gdzie chodziliśmy na basen i gdzie wciąż jeszcze rzadko można było spotkać Murzyna.

Po drugiej stronie laguny drapacze chmur zwiastowały położenie dużego, nowoczesnego miasta. Rzeczywiście, już wtedy Lagos liczyło około milion mieszkańców. Pewnym zaskoczeniem było „zderzenie” z rzeczywistością; wzdłuż ulic generalnie nie było chodników, jezdnie były dziurawe i zatłoczone fantazyjnie zdobionymi starymi samochodami. Jedynie w ścisłym centrum urządzono coś na wzór londyńskiego City; nazwy szacownych banków i bogate sklepy „podpierały się” chodnikami „z prawdziwego zdarzenia” i czystym asfaltem ulic. Ale było tego w sumie kilkaset metrów bieżących. Po tej stronie laguny również, blisko wyjścia w morze stał okazały, biały hotel Federal Palace. Nie pamiętam już, ile miał gwiazdek, ale było tego sporo. Oczywiście w ogrodach hotelowych był również olbrzymi basem i tam postanowiłem, jakby to ujął jakiś odkrywca – skierować swe kroki.

Ktoś mógłby pomyśleć – a gdzie praca? Wczasy jakieś, czy co? Otóż w Lagos staliśmy długo, czasem i miesiąc. Pracowaliśmy w systemie wacht portowych 24 x 48. Nasz statek był typowym ówczesnym drobnicowcem. Nie przewoził kontenerów, które – trudno uwierzyć – dopiero wtedy „raczkowały”. Przewoziliśmy drobnicę – a to szklanki, a to sardynki czy inne motocykle. Wszystko to pieczołowicie w ładowniach spakowane, było odpowiednio ostrożnie – i powoli – wyładowywane. Jakoś nikt aż tak (jak obecnie) nie spieszył się. I co teraz z tego (pośpiechu) mamy? Kolejny kryzys?

Ale nic to. Żeby dostać się na drugą stronę do nabrzeża Custom gdzie zaczynało się wielkie miasto musiałem korzystać z promu. Był to właściwie mały stateczek wypełniony po brzegi barwną ludnością miejscową czyli Murzynami płci obojga oraz dziećmi. Przysadziste Mummies kolorowo (i czysto) ubrane tuliły do piersi swoje babiesi w tłumie przechadzali się stateczni czarni mężczyźni w białych zawojach do kostek i nieodłączną mycką na głowie. Byli to muzułmanie, zdecydowana większość religijna w Nigerii. Niekiedy trafiał się jakiś przekupień niosący swoje specjały w obszernych płaskich skrzynkach zawieszonych na pasach i opierających się na wydatnym brzuchu. Czasem były to medykamenty – pamiętam, jak krzykliwie zachwalał swoje produkty w tzw. bush english – If your wife is too sexy… Follow my advice and take this pills twice daily, not more… (Jeżeli twoja żona jest zbyt wymagająca posłuchaj mojej rady i przyjmuj te pigułki dwa razy dziennie, nie więcej…)

Byłem w tym towarzystwie jedynym białym. Porządnie ubrany w białe spodenki, takież skarpetki i wyprasowaną koszulę musiałem uważać, by zachowywać się uprzejmie, ale nieco wyniośle. Tam bowiem, w rozumieniu tego tłumu czarnych, byłem bez wątpienia British, czyli przedstawicielem niedawnych tyranów, ale i właścicieli… Większość więc uważała, że należy traktować mnie uprzejmie (bo nie wiadomo co taki jeszcze może) i pilnie patrzeć, czy nie okaże słabości (np. nadmiernej uprzejmości), a wtedy go… zniszczyć. Przynoszono mi więc krzesło na górny pokład i siadywałem tam dostojnie patrząc z góry nieco wyniośle na tę tłuszczę. Kołatały mi się w głowie słowa mojego wieszcza - i gdy tak patrzę na te publikę – olala! Se manifique! Prom dopływał do nabrzeża i dalej grając swoją rolę udawałem się dostojnie na ląd. Murzyni natomiast gnali jeden przez drugiego przepychając się w wąskim wyjściu. Podobne sceny, nota bene, widziałem również w Szczecinie przy wyjściu z kina. Wychodziłem więc z przystani na ulicę i tu zaczynał się następny cyrk. Każdy taksówkarz podjeżdżał, trąbił, posykiwał, wołał – come on, Masta! Jako że chodzenie piechotą przez białych zupełnie nie mieściło się w murzyńskich głowach. Używano tu, jak wspomniałem – bush English, obowiązkowego slangu. W audycjach radiowych używano normalnego angielskiego, bush English oraz swahili – najbardziej rozpowszechnionego plemiennego narzecza.

Wiedziałem, że taksówka do Federal Palace kosztuje 5 szylingów, czyli five bob. Tak więc na nagabywania taksówkarzy niezmiennie odpowiadałem – Federal – five bob, aż wreszcie któryś z nich kapitulował i mówił – five, OK. Czyli – umowa stoi i zaczynaliśmy szaleńczą jazdę lewą stroną wśród ogłuszających klaksonów i mnóstwa pojazdów. Kierowcy na ogół nie używali kierunkowskazów. Prawa ręka kierowcy znajdowała się wciąż na zewnątrz; palcami dłoni dawał różne znaki innym kierowcom i o dziwo rozumieli się doskonale. Zajeżdżaliśmy pod hotel i nie zdarzyło się, by kierowca zakwestionował wcześniej zawartą umowę – five bob!

Teraz wkraczałem w inny świat – świat białych – Murzyni należeli tu do rzadkości, chyba że z obsługi hotelu. Wstęp na basen niestety znowu kosztował five bob. No i nad basenem wylegiwały się znudzone white women (białe kobiety), a nawet dziewczyny… Nooo, powiecie, teraz już rozumiemy… I po co tyle krzyku, skoro o tak prostą rzecz chodzi… Nie, nic z tych rzeczy! No, może prawie nic… Ale głównym moim przesłaniem była nauka angielskiego, która to (każdy potwierdzi) jedynie w naturalnych warunkach jest skuteczna. Miałem nawet ze sobą zeszyt i podręcznik. Czasem trzeba było pójść na coca-colę, która – pita z lodem w stroju niedbałym po wyjściu z wody i pod szumiącymi palmami kosztowała znowu – five bob! Za to – jak mówi poeta – za to każdy przyzna, że się wzbogaciła ta moja angielszczyzna.

Żadnych nieciekawych incydentów nie zanotowałem, owszem, poznałem sporo młodzieży – także płci obojga. Kiedyś z tej okazji byłem w innym klubie dla białych w pożyczonym krawacie, co zdaje się już gdzieś opisałem. Raz miałem zostać współwłaścicielem małej linii lotniczej, a kiedy indziej kilku stacji benzynowych… Ale nie zostałem.

Znajomy już (bywałem tam często) Murzyn z obsługi zaczepił mnie kiedyś pytając, co dla niego mam? – A co dla mnie zrobiłeś? – rzuciłem. – Jak to, co – oburzył się. – Wymieniłem dla ciebie wodę w basenie, wymieniłem ręczniki… - Noo, tak, ty jesteś hard working man (ciężko pracujący) – przyznałem. A co byś chciał? – Wiesz – tu zapatrzył się marzycielsko w przestrzeń – kiedy będziesz znowu w Europie, przywieź mi stamtąd koszulę… Bo w Europie mają takie dobre koszule… Chyba nie udało mi się spełnić tego życzenia.

Późnym popołudniem trzeba było wracać na statek. Znowu five bob taxi, znowu murzyńska ferry. Jak łatwo obliczyć kosztowało mnie to całego funta! Przy wejściu do portu spotkałem kolegę i już zbliżaliśmy się do statku, kiedy zaczepił nas pijany nigeryjski żołnierz. Nie rozumieliśmy, o co mu chodzi, a ten wrzeszczał, zaperzał się coraz bardziej aż wreszcie sięgnął po colta, wydarł go z kabury i zaczął wymachiwać w całkiem niedwuznacznych zamiarach. – Cholera! Co tu robić?! Może go zepchnąć do wody… prąd wyjściowy miał tu prędkość kilku węzłów… Nawet małpa, kiedy ma colta może być groźna… Ale, na szczęście, zdołaliśmy jakoś udobruchać pijaka i dojść do statku. I nie zginęliśmy zaszczytnie za Nigerię taką czy siaką i za żadne inne Biafry!
 

Przeglądarka Internet Explorer nie jest wspierana

Zalecamy użycie innej przeglądarki, aby poprawnie wyświetlić stronę