Jednym z ciekawszych miejsc dawnego Rotterdamu był plac na którym stał pomnik Człowieka z Wydartym Sercem znany także jako Rozdarte Miasto.
Słynne to dzieło stworzył w 1953 francuski rzeźbiarz pochodzenia rosyjskiego Ossip Zadkine. Rzeźba symbolizować miała miasto zniszczone nalotami lotnictwa niemieckiego w 1940. Centrum Rotterdamu zostało kompletnie zburzone: stąd rzeźba ukazująca postać człowieka z wydartym sercem unoszącego ręce w górę w geście rozpaczy, tak jak to miasto o wydartym przez wroga sercu.
13 maja 1940 o piątej rano król Wielkiej Brytanii Jerzy VI odebrał telefon od królowej Holandii Wilhelminy. Początkowo sądził, że to jakaś pomyłka. Królowa poinformowała brytyjskiego władcę o najeździe Niemiec na jej kraj i błagała o wysłanie większej ilości samolotów dla obrony jej otoczonego przez najeźdźców kraju. Niestety było już za późno. Królowej udało się zbiec do Anglii na pokładzie brytyjskiego niszczyciela, ponieważ Niemcy chcieli uczynić z niej zakładniczkę. Piętnastego maja armia holenderska skapitulowała, a królowa przebywając w pałacu Buckingham w Londynie starała się stamtąd organizować holenderski ruch oporu.
Kiedy przypłynąłem do Rotterdamu w roku 1967 nastroje antyniemieckie były jeszcze w Holandii dość żywe. Widywało się restauracje z napisem na drzwiach: - Dla Niemców i psów wstęp wzbroniony. Kiedy w jakimś sklepie próbowałem porozumieć się po niemiecku odmówiono mi obsługi!
Człowiek z Wydartym Sercem pozostawał w centrum Rotterdamu jako atrakcja dla turystów i niemy symbol zniszczenia centrum miasta przez najeźdźców.
Minęły lata. W międzyczasie trafiłem na stocznię do Wenecji, gdzie kapitan naszego statku wprowadził nowy obyczaj. Mianowicie wieczorem, po podsumowaniu prac stoczniowych przez kierowników działów jeden z nas musiał także omówić jakiś zabytek tego wspaniałego miasta. W tym celu zorganizował kapitan przewodnik po Wenecji w języku polskim. Zaraz po takiej prelekcji, chociaż zmęczeni po całym dniu pracy, wyruszaliśmy do miasta by sobie ten obiekt dokładniej obejrzeć.
Ale co to ma wspólnego z Rotterdamem? Powoli… Remont naszego statku w stoczni tylko pół godziny drogi od placu Świętego Marka przebiegał pomyślnie i wkrótce zakończył się. Tu odsyłam do opowiadań „ Too expensive”, „Coffe time” i innych w poprzednim zbiorku. Prawie bezpośrednio po remoncie jednak gruchnęła wieść o niewypłacalności naszego armatora i skierowania naszego statku na postój… w Rotterdamie! Było nam po prostu przykro. Tyle pracy, usiłowań; wyprowadzenie statku na „dobrą drogę” w eksploatacji. Nie mówiąc o wydanych na remont pieniądzach. A jednak mimo to, a może właśnie dlatego poszliśmy „w odstawkę”
Dopłynęliśmy jakoś do tego Rotterdamu i stanęliśmy przy nabrzeżu, gdzie były już takie trzy statki naszego armatora. Mieliśmy jechać do domu, ale na razie pilnowaliśmy naszego statku, który to już – formalnie do nas, czyli do naszego armatora nie należał. Jak to zwykle bywa sprawa przeciągała się i nikt nie wiedział kiedy to właściwie do domu pojedziemy.
W tej sytuacji kapitan postanowił zorganizować nam czas. Poza zabezpieczeniem siłowni i pokładu nic już do roboty nie było.
Otrzymaliśmy więc od kapitana polecenie szczególne. Mianowicie ja, jako znający miasto miałem zabrać chiefa z pokładu… do muzeum morskiego w Rotterdamie! Po zwiedzeniu muzeum mieliśmy zdać relację kapitanowi – jak w Wenecji!
No więc poszliśmy, a raczej pojechaliśmy autobusem. Zaraz też sobie przypomniałem o Człowieku z Wydartym Sercem, bo słyszałem, że przeniesiono go gdzieś bliżej muzeum właśnie.
Muzeum jak to muzeum. Były tam ciekawe a także mniej ciekawe eksponaty. Pamiętam, że nasze szczególne zainteresowanie wzbudził statek parowo – żaglowy zachowany w doskonałym stanie w suchym doku. Nawet maszynę parową można było oglądać. Ja jednak cały czas rozglądałem się dookoła szukając słynnej rzeźby. Z rozczarowaniem stwierdziłem, że w pobliżu muzeum nigdzie jej nie ma. Zaglądnąłem więc na dziedziniec. I proszę… Stała tam rzeźba owinięta w jakiś materiał a mała tabliczka głosiła, że jest w remoncie…
Być może. Wszyscy i wszystko kiedyś musi zastać poddane remontowi. Ale czy rzeczywiście? Co temu pomnikowi brakowało? Czy może przypadkiem kłuł już w oczy w obliczu powszechnego zbratania się narodów, w tym zarówno ofiar, jak i katów?…
Nie wiem. Chyba tak być musi. Na pewno trzeba wybaczać. Ale, jak mi się wydaje, PAMIĘTAĆ również.
13 maja 1940 o piątej rano król Wielkiej Brytanii Jerzy VI odebrał telefon od królowej Holandii Wilhelminy. Początkowo sądził, że to jakaś pomyłka. Królowa poinformowała brytyjskiego władcę o najeździe Niemiec na jej kraj i błagała o wysłanie większej ilości samolotów dla obrony jej otoczonego przez najeźdźców kraju. Niestety było już za późno. Królowej udało się zbiec do Anglii na pokładzie brytyjskiego niszczyciela, ponieważ Niemcy chcieli uczynić z niej zakładniczkę. Piętnastego maja armia holenderska skapitulowała, a królowa przebywając w pałacu Buckingham w Londynie starała się stamtąd organizować holenderski ruch oporu.
Kiedy przypłynąłem do Rotterdamu w roku 1967 nastroje antyniemieckie były jeszcze w Holandii dość żywe. Widywało się restauracje z napisem na drzwiach: - Dla Niemców i psów wstęp wzbroniony. Kiedy w jakimś sklepie próbowałem porozumieć się po niemiecku odmówiono mi obsługi!
Człowiek z Wydartym Sercem pozostawał w centrum Rotterdamu jako atrakcja dla turystów i niemy symbol zniszczenia centrum miasta przez najeźdźców.
Minęły lata. W międzyczasie trafiłem na stocznię do Wenecji, gdzie kapitan naszego statku wprowadził nowy obyczaj. Mianowicie wieczorem, po podsumowaniu prac stoczniowych przez kierowników działów jeden z nas musiał także omówić jakiś zabytek tego wspaniałego miasta. W tym celu zorganizował kapitan przewodnik po Wenecji w języku polskim. Zaraz po takiej prelekcji, chociaż zmęczeni po całym dniu pracy, wyruszaliśmy do miasta by sobie ten obiekt dokładniej obejrzeć.
Ale co to ma wspólnego z Rotterdamem? Powoli… Remont naszego statku w stoczni tylko pół godziny drogi od placu Świętego Marka przebiegał pomyślnie i wkrótce zakończył się. Tu odsyłam do opowiadań „ Too expensive”, „Coffe time” i innych w poprzednim zbiorku. Prawie bezpośrednio po remoncie jednak gruchnęła wieść o niewypłacalności naszego armatora i skierowania naszego statku na postój… w Rotterdamie! Było nam po prostu przykro. Tyle pracy, usiłowań; wyprowadzenie statku na „dobrą drogę” w eksploatacji. Nie mówiąc o wydanych na remont pieniądzach. A jednak mimo to, a może właśnie dlatego poszliśmy „w odstawkę”
Dopłynęliśmy jakoś do tego Rotterdamu i stanęliśmy przy nabrzeżu, gdzie były już takie trzy statki naszego armatora. Mieliśmy jechać do domu, ale na razie pilnowaliśmy naszego statku, który to już – formalnie do nas, czyli do naszego armatora nie należał. Jak to zwykle bywa sprawa przeciągała się i nikt nie wiedział kiedy to właściwie do domu pojedziemy.
W tej sytuacji kapitan postanowił zorganizować nam czas. Poza zabezpieczeniem siłowni i pokładu nic już do roboty nie było.
Otrzymaliśmy więc od kapitana polecenie szczególne. Mianowicie ja, jako znający miasto miałem zabrać chiefa z pokładu… do muzeum morskiego w Rotterdamie! Po zwiedzeniu muzeum mieliśmy zdać relację kapitanowi – jak w Wenecji!
No więc poszliśmy, a raczej pojechaliśmy autobusem. Zaraz też sobie przypomniałem o Człowieku z Wydartym Sercem, bo słyszałem, że przeniesiono go gdzieś bliżej muzeum właśnie.
Muzeum jak to muzeum. Były tam ciekawe a także mniej ciekawe eksponaty. Pamiętam, że nasze szczególne zainteresowanie wzbudził statek parowo – żaglowy zachowany w doskonałym stanie w suchym doku. Nawet maszynę parową można było oglądać. Ja jednak cały czas rozglądałem się dookoła szukając słynnej rzeźby. Z rozczarowaniem stwierdziłem, że w pobliżu muzeum nigdzie jej nie ma. Zaglądnąłem więc na dziedziniec. I proszę… Stała tam rzeźba owinięta w jakiś materiał a mała tabliczka głosiła, że jest w remoncie…
Być może. Wszyscy i wszystko kiedyś musi zastać poddane remontowi. Ale czy rzeczywiście? Co temu pomnikowi brakowało? Czy może przypadkiem kłuł już w oczy w obliczu powszechnego zbratania się narodów, w tym zarówno ofiar, jak i katów?…
Nie wiem. Chyba tak być musi. Na pewno trzeba wybaczać. Ale, jak mi się wydaje, PAMIĘTAĆ również.