Powyższe zdanie jest oczywiście parafrazą tytułu słynnego filmu „O jeden most za daleko” w którym ten jeszcze jeden most wiele sprawił; bodajże wręcz klęskę nacierających wojsk.
Gdyby więc poprzestano (być może) na poprzednim moście a i obsadzono go należycie do klęski mogłoby nie dojść. Podobnie było z naszą pompą (i nie tylko). Gdyby (tu gdybanie trafia na podatny grunt) zajęto się należycie poprzednimi pompami (i nie tylko) do klęski by nie doszło. Ale po kolei…
Październikowa Marsylia wabiła błyszczącymi z dala budowlami jak Bazylika Najświętszej Marii Panny z ogromną złotą figurą tejże górującą nad miastem i słynnym śródziemnomorskim kolorytem mieszkańców. Jest to zbieranina co najmniej w połowie złożona z przedstawicieli różnych nacji zamieszku-jących basen Morza Śródziemnego, a przede wszystkim Arabów. Było ciepło, jak to w październiku i nogi same się rwały do zwiedzania miasta.
Cóż, jak się okazało, same nogi mogłyby nie wystarczyć. Nasz rorowiec czyli statek przystosowany do przewożenia ciężarówek i innych traktorów stał na samym końcu tzw. pirsu okalającego od strony morza port w Marsylii, a jego losy były bardzo niepewne. Stąd do bram portu było ze trzy kilometry; co dopiero do centrum miasta. Staliśmy więc nie wiedząc kiedy dostaniemy zatrudnienie, a z daleka Matka Boska zdawała się mówić – cierpliwości, chłopcy (i dziewczynki – vide opowiadanie Izka). A uważajcie tam na pompy! Ta przenikliwość sądu przydała nam się nieco później i gdyby tak można cofnąć czas…
Teraz jednak pewnej niedzieli udało mi się zabawić w turystę i powędrowałem w krótkich spodenkach i z aparatem foto-graficznym na podbój słynnego miasta. Spod bramy portu autobusem dotarłem do centrum i stamtąd – już na piechotę – udałem się na początek do słynnego portu jachtowego położo-nego w naturalnej zatoce wrzynającej się w centrum miasta . Pełno tu kafejek i restauracji, jest więc gdzie posiedzieć i kontemplować widoki jachtów, barwne tłumy przechodniów i ostatnie już w tym roku ciepłe słoneczne blaski. Ja jednak zdążałem na samą górę – do Bazyliki Notre Dame De La Garde z olbrzymim (27 metrów) złotym posągiem Madonny z Dzieciątkiem majestatycznie spoglądającej ze sporego wzgórza na maluczkich tego świata.
Po drodze minąłem położoną tuż przy wodzie ogromną katedrę w stylu romańskim zbudowaną jednak już w dziewiętnastym wieku. Spotykało się tu jeszcze turystów. Na pytanie pewnych Holendrów zadane w komicznym francuskim odpowiedziałem po prostu – speak English! I wszystkie kwestie nagle okazały się proste.
Schodami piąłem się w górę i wkrótce w dole ukazało się całe to olbrzymie miasto. U wejścia do zatoki stanowiącej port jachtowy dumnie sterczały mury fortów, a dalej widać było wyspę z więzieniem, gdzie według powieści Aleksandra Dumasa więziono samego hrabiego Monte Christo.
Wzgórze na którym posadowiono Bazylikę od dawna było obiektem ataków wszystkich możliwych wojsk, a także głównym punktem oporu. Jeszcze w 1944 roku trwały walki o Wzgórze co z dumą pokazywano turystom – ślady kul na murach. Tak więc miała co robić Najświętsza Panienka której wzgórze to wraz z bazyliką dedykowano mając nadzieję, że je obroni. Po części tak się stało, ale nie obyło się bez krwi, potu i łez. Wspaniałe wnętrza bazyliki pełne są dowodów wdzięczności za pomoc Najświętszej Pani ale i świadectw walk zaciekłych i zniszczeń dokonywanych również pod okiem Niepokalanej. Przydomek – La Garde – Strażnicza mówi jednak o głębokiej wierze w moc NMP i Jej ochronę, która to wiara pozwoliła na przestrzeni lat zwyciężać kolejnych najeźdźców. Oczywiście nie bez znaczenia było też strategiczne położenie wzgórza. Zresztą, jak wszyscy wiemy, bojową postawę ludności Marsylii, która podczas Wielkiej Rewolucji Francuskiej ruszyła na Paryż upamiętniono w hymnie narodowym Francji zwanym właśnie Marsylianką.
Zwiedzając Bazylikę natrafiłem na ślad polski, o ile tak można powiedzieć. Otóż na jednej ze ścian wmurowano tablicę z napisem: - Ósmego lipca 1947 roku Karol Wojtyła, przyszły papież Jan Paweł II modlił się tu do Naszej Pani – i wizerunek Papieża.
Głęboko poruszony wszystkim co tu widziałem musiałem jednak zejść na ziemię – dosłownie i w przenośni. Schodziłem coraz niżej by w końcu zmieszać się z kolorowym tłumem na ulicach i po dłuższym czasie dotrzeć do statku, który tam, z góry, wydawał się bardzo maleńki… Wkrótce okazało się, że zatrudnienie jednak mamy i dokonaliśmy kilku „przelotów” do Algieru i z powrotem z większą lub mniejszą ilością samochodów. Po trzytygodniowym postoju przy nabrzeżu kapitan przy śniadaniu powiedział po prostu – pilot na dziesiątą… (za dwie godziny). No więc popłynęliśmy…
Stan siłowni niestety był zły. Ostatnio przesunięto konieczny już remont jeszcze o miesiąc, co według mnie wołało o pomstę do nieba. Pompy (właśnie) i zawory tzw. denne były w opłakanym stanie i na nic tu się zdały wysiłki załogi. Podczas ostatniego rejsu z Algieru pozwoliłem to sobie opisać w piśmie do armatora i poddać w wątpliwość celowość ponownego załadunku i sprawność morską statku. Okazało się, że wykrakałem… Tuż przed dojściem do portu w Marsylii rozpadła się na kawałki pompa pożarowa. Zawory nie trzymały… Woda trysnęła pod sufit i zaczęła zalewać siłownię. Utrzymaliśmy się na powierzchni dzięki innym pompom, które jeszcze działały ale ta przesądziła sprawę. Przybyły na miejsce inspektor Lloyda powiedział – no tak, o jedną pompę za daleko… (zaszły sprawy przesądzając o zatrzymaniu statku). Walczyliśmy jak lwy o utrzymanie zdolności siłowni do ruchu. Ale… finanse armatora nie były wstanie poprzeć tych działań… Wizja remontu i przywrócenia sprawności statku odwlekała się… Kontrakt mój się skończył i musiałem jechać do domu. Popatrzyłem na rozległą panoramę miasta. Wielka złota figura Naszej Pani zdawała się mówić – oj, narozrabialiście… Ale za wasze dobre uczynki odpuszczam wam z serca!
Dobre i to.
Autor: St.Mech J.Turzański
Październikowa Marsylia wabiła błyszczącymi z dala budowlami jak Bazylika Najświętszej Marii Panny z ogromną złotą figurą tejże górującą nad miastem i słynnym śródziemnomorskim kolorytem mieszkańców. Jest to zbieranina co najmniej w połowie złożona z przedstawicieli różnych nacji zamieszku-jących basen Morza Śródziemnego, a przede wszystkim Arabów. Było ciepło, jak to w październiku i nogi same się rwały do zwiedzania miasta.
Cóż, jak się okazało, same nogi mogłyby nie wystarczyć. Nasz rorowiec czyli statek przystosowany do przewożenia ciężarówek i innych traktorów stał na samym końcu tzw. pirsu okalającego od strony morza port w Marsylii, a jego losy były bardzo niepewne. Stąd do bram portu było ze trzy kilometry; co dopiero do centrum miasta. Staliśmy więc nie wiedząc kiedy dostaniemy zatrudnienie, a z daleka Matka Boska zdawała się mówić – cierpliwości, chłopcy (i dziewczynki – vide opowiadanie Izka). A uważajcie tam na pompy! Ta przenikliwość sądu przydała nam się nieco później i gdyby tak można cofnąć czas…
Teraz jednak pewnej niedzieli udało mi się zabawić w turystę i powędrowałem w krótkich spodenkach i z aparatem foto-graficznym na podbój słynnego miasta. Spod bramy portu autobusem dotarłem do centrum i stamtąd – już na piechotę – udałem się na początek do słynnego portu jachtowego położo-nego w naturalnej zatoce wrzynającej się w centrum miasta . Pełno tu kafejek i restauracji, jest więc gdzie posiedzieć i kontemplować widoki jachtów, barwne tłumy przechodniów i ostatnie już w tym roku ciepłe słoneczne blaski. Ja jednak zdążałem na samą górę – do Bazyliki Notre Dame De La Garde z olbrzymim (27 metrów) złotym posągiem Madonny z Dzieciątkiem majestatycznie spoglądającej ze sporego wzgórza na maluczkich tego świata.
Po drodze minąłem położoną tuż przy wodzie ogromną katedrę w stylu romańskim zbudowaną jednak już w dziewiętnastym wieku. Spotykało się tu jeszcze turystów. Na pytanie pewnych Holendrów zadane w komicznym francuskim odpowiedziałem po prostu – speak English! I wszystkie kwestie nagle okazały się proste.
Schodami piąłem się w górę i wkrótce w dole ukazało się całe to olbrzymie miasto. U wejścia do zatoki stanowiącej port jachtowy dumnie sterczały mury fortów, a dalej widać było wyspę z więzieniem, gdzie według powieści Aleksandra Dumasa więziono samego hrabiego Monte Christo.
Wzgórze na którym posadowiono Bazylikę od dawna było obiektem ataków wszystkich możliwych wojsk, a także głównym punktem oporu. Jeszcze w 1944 roku trwały walki o Wzgórze co z dumą pokazywano turystom – ślady kul na murach. Tak więc miała co robić Najświętsza Panienka której wzgórze to wraz z bazyliką dedykowano mając nadzieję, że je obroni. Po części tak się stało, ale nie obyło się bez krwi, potu i łez. Wspaniałe wnętrza bazyliki pełne są dowodów wdzięczności za pomoc Najświętszej Pani ale i świadectw walk zaciekłych i zniszczeń dokonywanych również pod okiem Niepokalanej. Przydomek – La Garde – Strażnicza mówi jednak o głębokiej wierze w moc NMP i Jej ochronę, która to wiara pozwoliła na przestrzeni lat zwyciężać kolejnych najeźdźców. Oczywiście nie bez znaczenia było też strategiczne położenie wzgórza. Zresztą, jak wszyscy wiemy, bojową postawę ludności Marsylii, która podczas Wielkiej Rewolucji Francuskiej ruszyła na Paryż upamiętniono w hymnie narodowym Francji zwanym właśnie Marsylianką.
Zwiedzając Bazylikę natrafiłem na ślad polski, o ile tak można powiedzieć. Otóż na jednej ze ścian wmurowano tablicę z napisem: - Ósmego lipca 1947 roku Karol Wojtyła, przyszły papież Jan Paweł II modlił się tu do Naszej Pani – i wizerunek Papieża.
Głęboko poruszony wszystkim co tu widziałem musiałem jednak zejść na ziemię – dosłownie i w przenośni. Schodziłem coraz niżej by w końcu zmieszać się z kolorowym tłumem na ulicach i po dłuższym czasie dotrzeć do statku, który tam, z góry, wydawał się bardzo maleńki… Wkrótce okazało się, że zatrudnienie jednak mamy i dokonaliśmy kilku „przelotów” do Algieru i z powrotem z większą lub mniejszą ilością samochodów. Po trzytygodniowym postoju przy nabrzeżu kapitan przy śniadaniu powiedział po prostu – pilot na dziesiątą… (za dwie godziny). No więc popłynęliśmy…
Stan siłowni niestety był zły. Ostatnio przesunięto konieczny już remont jeszcze o miesiąc, co według mnie wołało o pomstę do nieba. Pompy (właśnie) i zawory tzw. denne były w opłakanym stanie i na nic tu się zdały wysiłki załogi. Podczas ostatniego rejsu z Algieru pozwoliłem to sobie opisać w piśmie do armatora i poddać w wątpliwość celowość ponownego załadunku i sprawność morską statku. Okazało się, że wykrakałem… Tuż przed dojściem do portu w Marsylii rozpadła się na kawałki pompa pożarowa. Zawory nie trzymały… Woda trysnęła pod sufit i zaczęła zalewać siłownię. Utrzymaliśmy się na powierzchni dzięki innym pompom, które jeszcze działały ale ta przesądziła sprawę. Przybyły na miejsce inspektor Lloyda powiedział – no tak, o jedną pompę za daleko… (zaszły sprawy przesądzając o zatrzymaniu statku). Walczyliśmy jak lwy o utrzymanie zdolności siłowni do ruchu. Ale… finanse armatora nie były wstanie poprzeć tych działań… Wizja remontu i przywrócenia sprawności statku odwlekała się… Kontrakt mój się skończył i musiałem jechać do domu. Popatrzyłem na rozległą panoramę miasta. Wielka złota figura Naszej Pani zdawała się mówić – oj, narozrabialiście… Ale za wasze dobre uczynki odpuszczam wam z serca!
Dobre i to.
Autor: St.Mech J.Turzański