Cóż, to określenie wielomówiące… W dawnych czasach gwarancja szlachetności, czystości, ale niekoniecznie spełnienia. Bywało więc, że owe szlachetne dziewice spełniały się na innym polu niż - trywializujac zagadnienie – na zachowaniu gatunku.
I nikomu nic do tego dlaczego właśnie (im) tak wyszło. Stawały się za to sławne, ich imiona powtarzali wszyscy, z szacunkiem, podziwem i… z niedowierzaniem.
W naszych stechnicyzowanych, skomercjalizowanych i jakich tam jeszcze czasach gdzie na pewno więcej niedowiarków niż kiedykolwiek, owo określenie – symbol nieco przybladło (np.za sprawą przymrużenia oka...). Wciąż jednak jeszcze, oczywiście (a jakżeby inaczej) otacza się czcią i szacunkiem takie historyczne postacie.
Francuska rzeka Sekwana wpada do morza w miejscowości Le Havre. Po drodze, oczywiście przepływa przez Paryż tworząc liczne zakola i wyspy. Na jednej z nich stoi katedra Notre Dame. Ale nie o tym chcieliśmy mówić. Popularna kiedyś piosenka głosiła: - A Sekwana zakochana, wartko toczy falę swą...
By kochany ujrzeć Paryż, by ramieniem objąć go…
No dobrze, już objęła, et ceatera i et cerata jak mawiał pewien mój kolega. I co teraz? Teraz wpływa do Rouen. A z Rouen koryto tej rzeki staje się żeglowne czyli „przejezdne” dla całkiem sporych statków. Tak więc przypłynąwszy do Le Havre możliwe jest podążanie dalej w górę rzeki aż do starego miasta Rouen. Tak było w okresie wojen napoleońskich, kiedy wykorzystawszy sprzyjające okoliczności i postępując zgodnie z rozkazami Admiralicji Brytyjskiej oczywiście, komandor Hornblower, mój ulubiony bohater książek C.S. Forestera odbył rejs swoim okrętem z Le Hawre do Rouen właśnie. Nie trzeba dodawać, że był to okręt żaglowy, dość jeszcze prymitywny jak na obecne czasy (wtedy postrzegany jako cud techniki). I okręt ten – na żaglach - pokonał rzekę i jej rozliczne zakręty, czasem o 180 stopni. I nie miał silnika! Miał za to na pokładzie wspomnianą uprzednio Lady Barbarę, której obecność niewątpliwie wpłynęła na aktywność i sprawność załogi, chociaż (podobno) nie mogła się już pochwalić takim tytułem jak ten – naszej opowieści…
Kiedyś też przebywałem w Rouen na pokładzie statku i to niejeden raz. Udało mi się zwiedzić Stare Miasto ze słynną bramą zegarową i – oczywiście – Muzeum Joanny d’Arc. Była ta panna (bo chyba tak można by o niej powiedzieć) przedstawicielką wybitnych DZIEWIC na przestrzeni dziejów Europy. Zwana też Dziewicą Orleańską żyła w latach ok. 1412 – 1431, tak więc zmarła młodo, ale zdążyła dać się poznać współczesnym, o czym za chwilę.
Francuska święta i bohaterka narodowa już w wieku 13 lat miała wizje i słyszała „głosy niebiańskie” wzywające ją do ratowania ojczyzny. W wieku 16 lat zdołała skupić wokół siebie oddział z którym w lutym 1429 zjawiła się w obozie króla Karola VII. Zdobywszy zaufanie króla otrzymała dowództwo armii ochotniczej i na jej czele w męskim przebraniu oswobodziła Orlean oraz kilka miejscowości nad Loarą i pobiła Anglików po Patay. Niestety po dalszych walkach zawistni rodacy sprzedali ją Anglikom za 10 tys funtów, którzy następnie spowodowali wytoczenie jej procesu przed sądem inkwizycyjnym właśnie w Rouen. Oskarżoną o czary a także bluźnierczą pychę stracono przez spalenie żywcem na stosie 30 maja 1431. W roku 1456 wyrok anulowano, a w 1909 została beatyfikowana.
Tu pasuje jak ulał polskie powiedzenie, jak trudno być prorokiem we własnym kraju.
Wiele lat później jechałem sobie wraz z małżonką przez Francję i dojechaliśmy do Rouen. W międzyczasie muzeum św. Joanny przeistoczyło się z mauzoleum wraz z pobudowanym nieopodal kościołem. Szliśmy, zadumani, zabytkowymi ulicami miasta już po odwiedzeniu sanktuarium Joanny. – I co ty o tym myślisz? – zapytałem. Usłyszałem tylko – biedna dziewczyna…
I dotąd nie wiem, czy dotyczyło to tylko Jej męczeństwa, czy także – (naturalnego) niespełnienia…
Autor St.mech Jerzy Turzański
W naszych stechnicyzowanych, skomercjalizowanych i jakich tam jeszcze czasach gdzie na pewno więcej niedowiarków niż kiedykolwiek, owo określenie – symbol nieco przybladło (np.za sprawą przymrużenia oka...). Wciąż jednak jeszcze, oczywiście (a jakżeby inaczej) otacza się czcią i szacunkiem takie historyczne postacie.
Francuska rzeka Sekwana wpada do morza w miejscowości Le Havre. Po drodze, oczywiście przepływa przez Paryż tworząc liczne zakola i wyspy. Na jednej z nich stoi katedra Notre Dame. Ale nie o tym chcieliśmy mówić. Popularna kiedyś piosenka głosiła: - A Sekwana zakochana, wartko toczy falę swą...
By kochany ujrzeć Paryż, by ramieniem objąć go…
No dobrze, już objęła, et ceatera i et cerata jak mawiał pewien mój kolega. I co teraz? Teraz wpływa do Rouen. A z Rouen koryto tej rzeki staje się żeglowne czyli „przejezdne” dla całkiem sporych statków. Tak więc przypłynąwszy do Le Havre możliwe jest podążanie dalej w górę rzeki aż do starego miasta Rouen. Tak było w okresie wojen napoleońskich, kiedy wykorzystawszy sprzyjające okoliczności i postępując zgodnie z rozkazami Admiralicji Brytyjskiej oczywiście, komandor Hornblower, mój ulubiony bohater książek C.S. Forestera odbył rejs swoim okrętem z Le Hawre do Rouen właśnie. Nie trzeba dodawać, że był to okręt żaglowy, dość jeszcze prymitywny jak na obecne czasy (wtedy postrzegany jako cud techniki). I okręt ten – na żaglach - pokonał rzekę i jej rozliczne zakręty, czasem o 180 stopni. I nie miał silnika! Miał za to na pokładzie wspomnianą uprzednio Lady Barbarę, której obecność niewątpliwie wpłynęła na aktywność i sprawność załogi, chociaż (podobno) nie mogła się już pochwalić takim tytułem jak ten – naszej opowieści…
Kiedyś też przebywałem w Rouen na pokładzie statku i to niejeden raz. Udało mi się zwiedzić Stare Miasto ze słynną bramą zegarową i – oczywiście – Muzeum Joanny d’Arc. Była ta panna (bo chyba tak można by o niej powiedzieć) przedstawicielką wybitnych DZIEWIC na przestrzeni dziejów Europy. Zwana też Dziewicą Orleańską żyła w latach ok. 1412 – 1431, tak więc zmarła młodo, ale zdążyła dać się poznać współczesnym, o czym za chwilę.
Francuska święta i bohaterka narodowa już w wieku 13 lat miała wizje i słyszała „głosy niebiańskie” wzywające ją do ratowania ojczyzny. W wieku 16 lat zdołała skupić wokół siebie oddział z którym w lutym 1429 zjawiła się w obozie króla Karola VII. Zdobywszy zaufanie króla otrzymała dowództwo armii ochotniczej i na jej czele w męskim przebraniu oswobodziła Orlean oraz kilka miejscowości nad Loarą i pobiła Anglików po Patay. Niestety po dalszych walkach zawistni rodacy sprzedali ją Anglikom za 10 tys funtów, którzy następnie spowodowali wytoczenie jej procesu przed sądem inkwizycyjnym właśnie w Rouen. Oskarżoną o czary a także bluźnierczą pychę stracono przez spalenie żywcem na stosie 30 maja 1431. W roku 1456 wyrok anulowano, a w 1909 została beatyfikowana.
Tu pasuje jak ulał polskie powiedzenie, jak trudno być prorokiem we własnym kraju.
Wiele lat później jechałem sobie wraz z małżonką przez Francję i dojechaliśmy do Rouen. W międzyczasie muzeum św. Joanny przeistoczyło się z mauzoleum wraz z pobudowanym nieopodal kościołem. Szliśmy, zadumani, zabytkowymi ulicami miasta już po odwiedzeniu sanktuarium Joanny. – I co ty o tym myślisz? – zapytałem. Usłyszałem tylko – biedna dziewczyna…
I dotąd nie wiem, czy dotyczyło to tylko Jej męczeństwa, czy także – (naturalnego) niespełnienia…
Autor St.mech Jerzy Turzański