Przejdź do treści

Ustawienia dostępności

Rozmiar czcionki
Wysoki kontrast
Animacje
Kolory

Tryb ciemny włączony na podstawie ustawień systemowych.
Przejdź do , żeby zmienić ustawienia.

Godło Polski: orzeł w złotej koronie, ze złotymi szponami i dziobem, zwrócony w prawo logo-sygnet Politechniki Morskiej w Szczecinie - głowa gryfa, elementy kotwicy i sygnatura PM Politechnika Morska w Szczecinie

Unia Europejska

Jak już kiedyś opowiadałem zdarzyło mi się „jeździć” na Wyspy Owcze wcale niestarym kontenerowcem, z Hirtshals w Danii do Torshavn, tamtejszej stolicy położonej na wyspie Streymoy.

Zaczęliśmy w lipcu i „przelot” tamże trwał 40 godzin, a morze było jak lustro. Oczywiście późną jesienią diametralnie się to zmieniło, ale tu odsyłam do opisu Wigilii na Północnym Atlantyku w opowiadaniu „Wigilia na Wyspach Owczych” w tomiku „Złoty Nit”. Do Danii przypływaliśmy zawsze w piątek z kontenerami napełnionymi świeżymi łososiami z hodowli na Wyspach, a tam woziliśmy  w kontenerach różne potrzebne wyspiarzom rzeczy  z samochodami włącznie. 

Przypływaliśmy tam przeważnie  w niedzielę po południu i zawsze był jeszcze czas na rowerową wycieczkę po górach zwłaszcza, że słońce tam zachodziło późno, albo (w czerwcu) wcale… W poniedziałek zaczynał się rozładunek (dźwigami statkowymi), później przepływaliśmy na wyspę Fysturoy do miejscowości Runavik  i wreszcie, trzeciego dnia do Klaksviku po łososie na wyspę Bordoy. Stamtąd wracaliśmy już do Danii. Pływali z nami czasem różni ciekawi ludzie, jako że firma ogłosiła  w Internecie możliwość turystycznego zwiedzania Wysp przy „pomocy” naszego statku za jedyne 106 euro za dobę. Pływał z nami i holenderski milioner, co chciał odpocząć od swoich pieniędzy, i niemiecki właściciel barki na emeryturze… Nasi turyści zwiedzali dzielnie Wyspy na ile pozwoliła na to pogoda, bo ta jest tam kapryśna, nie mówiąc, że po prostu zła. Byli też na przykład młodzi ludzie ze Szwajcarii, chłopak i dziewczyna którzy niczego nie zwiedzali, a tylko grali w chińczyka. Kiedy kapitan zaproponował im wynajęcie samochodu (w celu odbycia wycieczki) powiedzieli – a po co, widzimy to przez okno… Oczywiście coś tam w końcu zobaczyli ale zbytniego entuzjazmu w tym kierunku nie przejawiali. Bolało to mocno kapitana, który będąc rodowitym mieszkańcem Wysp z uwagi chociażby na lokalny patriotyzm starał się pasażerom jak najwięcej pokazać.

Byli na tym statku różni kapitanowie, Polak, Chorwat, aż  w końcu firma czarterująca nasz statek zażyczyła sobie obecności na tym stanowisku rdzennych mieszkańców tych wysp. Było ich dwóch i zmieniali się co dwa miesiące. Mogłem ich dobrze poznać jako że moja kabina usytuowana na piątym piętrze nadbudówki znajdowała się naprzeciw kapitańskiej, identycznej tyle że wzbogaconej o niewielkie biuro. Innych kabin na tym piętrze nie było. Z konieczności więc nasze kontakty zarówno służbowe jak i prywatne rozwijały się bez przeszkód. Jeden z nich,  Gudmund,  wysoki postawny   mężczyzna o dużej kulturze osobistej uważał za punkt honoru zapoznać mnie z historią Wysp. Musiałem także przeczytać narodowe dzieło Wysp Owczych, powieść z XVII wieku „Barbara” przełożoną na angielski oraz obejrzeć film. Drugi  z kapitanów, Hakun (są to imiona) był niskim żwawym człowiekiem o zaawansowanej tuszy niezmiernie wesołym  i błyskotliwym. W ramach wzajemnych zobowiązań zawiózł mnie kiedyś swoją motorówką na zwiedzanie Bird’s Cliffs – Ptasich Urwisk na wybrzeżu swojej rodzinnej wyspy Stremoy  z miejscowości Westmanna.

Nieoczekiwanie jednak uzyskałem możliwość spojrzenia na Wyspy jeszcze z innej strony. W związku z drobną awarią  w maszynie musiałem zdobyć gwintownik., którego na statku nie mieliśmy. Wybrałem się więc do niewielkiej stoczni remontowej w Torshavn mając nadzieję że coś tam załatwię. Jakież było moje zdziwienie, kiedy pierwszy zagadnięty pracownik skierował mnie od razu do szefa wydziału kadłubowego mówiąc, że on na pewno mi pomoże, bo jest…Polakiem. I rzeczywiście! Sympatyczny pan Janusz otworzył przede mną wszystkie magazyny stoczniowe i tak długo tam „kopaliśmy”, aż znaleźliśmy potrzebny mi gwintownik. Oczywiście zaprosiłem Janusza na statek i kiedy kończyliśmy wraz z załogą naprawę okazało się, że teraz  to ja jestem zaproszony – do państwa Januszów – na kolację! Janusz wraz z małżonką Teresą mieszkali po drugiej stronie zatoki w przytulnym szeregowcu (oczywiście z drewna, jak np. w Szwecji, chociaż na Wyspach nie rosną drzewa i drewno trzeba  sprowadzać). Po drodze szło się przez półwysep Tinganes, zabudowany bardzo starymi domami o dachach  z trawy. Takie domy spotyka się jeszcze tylko na Islandii i rzadko w północnych rejonach Norwegii tam wszędzie, gdzie często pada deszcz. Można taki dach kosić albo zostawić go  w spokoju. Niektóre nowe domy na Wyspach też mają takie dachy, ale jest to już zupełnie inna konstrukcja, a trawa jest tam tylko dla „szpanu”. Na półwyspie Tinganes usytuowano nawet niektóre budynki rządowe, ale przede wszystkim było to najstarsze osiedle, początek tego miasteczka, a domy – wciąż zamieszkane niektóre miały po czterysta lat! Co raz to jednak jakiś trawiasty dach odmawiał posłuszeństwa i musiał być zastąpiony nowoczesnym. Tu obywała się akcja powieści „Barbara” którą, jak wspominałem,  niejako z obowiązku musiałem przeczytać. Wtedy, dwieście lat temu wszystko tu wyglądało tak jak teraz. Nie było tylko samochodów. Nakręcono tu także film o książkowej bohaterce, która bynajmniej świętą nie była. „Wykończyła” ni mniej ni więcej tylko trzech pastorów kolejno ich poślubiając i którzy nie zdołali osiągnąć takiej odporności by kontynuować wędrówkę po doczesności mając przy boku taką wariatkę. Nie pamiętam już dokładnie, czy i jak została skazana. Na pewno jednak na półwyspie wzniesiono szubienicę, która miewała zastoso-wania… Stoi tam dotychczas, zbudowana ponownie na potrzeby filmu. I tak, przez takie miejsca zdążałem do gościnnego domu państwa Januszów. Czy były tam duchy?  Z pewnością. Wszak mroczne średniowiecze niejedną skrywało tragedię, i szubienica stała tam nie od parady. Jednak nigdy nie przechodziłem tamtędy nocą, a jeżeli już, to… było jasno jak w dzień. Tak więc duchy, o ile jest mi wiadomo były nieco skrępowane w swojej działalności, nie mówiąc o żywych mieszkańcach półwyspu, którzy tym duchom jeszcze bardziej przeszkadzali.

Ale ducha jednak spotkałem. W pewnej odległości od Tinganes, co prawda. Otóż przez prawie dwa lata z przerwami bywałem co poniedziałek u państwa Januszów na jakimś poczęstunku, a głównie na telewizji – polskiej! Oczywiście bywałem rewizytowany na statku, ale do dziś nie zdążyłem się należycie zrewanżować za ich serdeczność i gościnność. Janusz zresztą, postać znana (vide Przewodnik po Wyspach Owczych wyd. TRAMP Szczecin) i lubiana od zawsze był „dobrym duchem” różnych przedsięwzięć i zawsze pomagał Polakom, którzy na Wyspy trafili. Większość załóg polskich jachtów skorzystała tu z gościny i wpisała się do księgi pamiątkowej założonej przez gospodarzy.
Kiedyś wreszcie trzeba było pożegnać się z Wyspami i na pożegnalnej kolacji w większym gronie poproszono nas o wpis do księgi. Niewiele myśląc napisałem:
Jest na Wyspach Dobry Duszek
Co na imię ma Januszek
I podwiezie i podpowie
Wszystko ma na swojej głowie
A gdy w oku zalśni łezka
Zaraz zjawia się Tereska…
Drodzy Państwo. Moi mili
Tu po prostu słów nam brak
Za gościnność, miłe chwile
Można podziękować tak?

Żyjcie długo i szczęśliwie
Czasem wspominajcie nas
Może znów się zobaczymy
Może przyjdzie na to czas.
W zdrowym ciele zdrowy duch! A do tego dobry? Mam zaszczyt oznajmić, że takiego właśnie spotkałem

Przeglądarka Internet Explorer nie jest wspierana

Zalecamy użycie innej przeglądarki, aby poprawnie wyświetlić stronę