Oczywiście mógł to być obojętnie kto, ale imię kojarzy mi się z przypadkami, które pragnę opisać, jednak niekoniecznie musi się z nimi wiązać. Kiedyś jechałem na ten swój samochodowiec ( jak się to potocznie określa) i okazało się, że jest problem.
Mianowicie pani w biurze przyznała, że nie może znaleźć drugiego mechanika.
A Bogdan? – zapytałem. – No, wie pan.. – On przecież…
- Trudno – odpowiedziałem. – Po pierwsze jest bardzo dobrym mechanikiem, a po drugie o ile wiem dwa miesiące wytrzyma. Biorę to na siebie.
I tak pan Bogdan przyjechał na statek. Mijały tygodnie i było bardzo dobrze. Kontrakt miał się ku końcowi kiedy klasyfikator zadysponował wymianę łożysk ramowych silnika głównego. Okazało się że wykona to (przy pomocy załogi) firma niemiecka, ale zatrudniająca Rosjan. Kapitan był sceptycznie nastawiony. Rosjanie, jak to Rosjanie, przeważnie są w posiadaniu pewnych płynów i mogą być kłopoty. Ale nie było wyboru. Łożyska zostały wymienione, na statku nic szczególnego nie zaszło. Był jeszcze jeden tzw. układ silnika głównego do remontu i tym już zajmowała się załoga statku. W sobotę zszedłem do maszynowni by uzupełnić papiery. Siedziałem w CMK pisząc kiedy usłyszałem brzęk. To drugi z trzecim mechanikiem kończyli przegląd układu nr 2 SG i w trakcie montażu spadła im panewka do karteru. Niby nic wielkiego, ale przyjrzałem się im. Wyglądali jakoś dziwnie. Po godzinie znowu tam zajrzałem i stwierdziłem, że wyglądają na nietrzeźwych. Była sobota. Nie musieli przychodzić do pracy.
Oprócz nich byli jeszcze w siłowni pracownicy lądowi naszego armatora zatrudnieni na stałe w bazie w Holandii. Poprosiłem więc naszych mechaników by wyszli z siłowni i udali się do kabin, mówiąc, że remont dokończymy w poniedziałek. Następnego dnia, w niedzielę, mechanicy ci (w tym Bogdan) zeszli jednak do siłowni i dokończyli remont układu. Nie miałem nic przeciwko temu, co więcej był to nawet taki gest z ich strony, coś jako zadośćuczynienie za tę „wpadkę” w sobotę. Niedługo już jechałem do domu. Któregoś dnia później odebrałem telefon. Usłyszałem wrzask szefa: - chief, co ty wyrabiasz! Wpuszczasz pijanych ludzi do maszyny! Żądam raportu! Będą wyrzuceni z pracy!
- Aha - pomyślałem - donieśli! Jak wspomniałem jacyś pracownicy bazy byli wtedy w maszynie.
- A wiesz jak to było? – odparowałem. - Mechanicy pracowali podczas weekendu, do czego nie byli zobligowani. Ze względu na dziwne zachowanie odsunąłem ich od pracy w sobotę. W nie-dzielę z własnej inicjatywy dokończyli remont. W poniedziałek siłownia była gotowa do użytku.
- Ja ich wyrzucam! – krzyczał dalej. I proszę o raport na temat pijaństwa załogi!
- Raport napiszę i prześlę – odpowiedziałem. – Opiszę tam właśnie to, co przed chwilą opowiedziałem. Nie mam dowodów na pijaństwo mechaników, nie miałem alkomatu. A ich działania doprowadziły w rezultacie do wyremontowania silnika w czasie wolnym od pracy.
Po kilku dniach zadzwonił Bogdan. – Przepraszam za ten incydent. – powiedział. - Mnie oczywiście wylali, Eda zostawili. Wiem, że to dzięki panu odbyłem ten kontrakt i jeszcze raz przepraszam za ten mały zgrzyt. A już prawie się udało!
Za kilka miesięcy znowu jechałem na swój samochodowiec. W bazie w Holandii stał jeszcze inny statek tego armatora. Był tam drugi mechanik… Bogdan! Jak zmienne bywają nastroje i decyzje możnych tego świata! Dobrze przynajmniej, że czasem pozytywne.
st.mechanik Jerzy Turzański
A Bogdan? – zapytałem. – No, wie pan.. – On przecież…
- Trudno – odpowiedziałem. – Po pierwsze jest bardzo dobrym mechanikiem, a po drugie o ile wiem dwa miesiące wytrzyma. Biorę to na siebie.
I tak pan Bogdan przyjechał na statek. Mijały tygodnie i było bardzo dobrze. Kontrakt miał się ku końcowi kiedy klasyfikator zadysponował wymianę łożysk ramowych silnika głównego. Okazało się że wykona to (przy pomocy załogi) firma niemiecka, ale zatrudniająca Rosjan. Kapitan był sceptycznie nastawiony. Rosjanie, jak to Rosjanie, przeważnie są w posiadaniu pewnych płynów i mogą być kłopoty. Ale nie było wyboru. Łożyska zostały wymienione, na statku nic szczególnego nie zaszło. Był jeszcze jeden tzw. układ silnika głównego do remontu i tym już zajmowała się załoga statku. W sobotę zszedłem do maszynowni by uzupełnić papiery. Siedziałem w CMK pisząc kiedy usłyszałem brzęk. To drugi z trzecim mechanikiem kończyli przegląd układu nr 2 SG i w trakcie montażu spadła im panewka do karteru. Niby nic wielkiego, ale przyjrzałem się im. Wyglądali jakoś dziwnie. Po godzinie znowu tam zajrzałem i stwierdziłem, że wyglądają na nietrzeźwych. Była sobota. Nie musieli przychodzić do pracy.
Oprócz nich byli jeszcze w siłowni pracownicy lądowi naszego armatora zatrudnieni na stałe w bazie w Holandii. Poprosiłem więc naszych mechaników by wyszli z siłowni i udali się do kabin, mówiąc, że remont dokończymy w poniedziałek. Następnego dnia, w niedzielę, mechanicy ci (w tym Bogdan) zeszli jednak do siłowni i dokończyli remont układu. Nie miałem nic przeciwko temu, co więcej był to nawet taki gest z ich strony, coś jako zadośćuczynienie za tę „wpadkę” w sobotę. Niedługo już jechałem do domu. Któregoś dnia później odebrałem telefon. Usłyszałem wrzask szefa: - chief, co ty wyrabiasz! Wpuszczasz pijanych ludzi do maszyny! Żądam raportu! Będą wyrzuceni z pracy!
- Aha - pomyślałem - donieśli! Jak wspomniałem jacyś pracownicy bazy byli wtedy w maszynie.
- A wiesz jak to było? – odparowałem. - Mechanicy pracowali podczas weekendu, do czego nie byli zobligowani. Ze względu na dziwne zachowanie odsunąłem ich od pracy w sobotę. W nie-dzielę z własnej inicjatywy dokończyli remont. W poniedziałek siłownia była gotowa do użytku.
- Ja ich wyrzucam! – krzyczał dalej. I proszę o raport na temat pijaństwa załogi!
- Raport napiszę i prześlę – odpowiedziałem. – Opiszę tam właśnie to, co przed chwilą opowiedziałem. Nie mam dowodów na pijaństwo mechaników, nie miałem alkomatu. A ich działania doprowadziły w rezultacie do wyremontowania silnika w czasie wolnym od pracy.
Po kilku dniach zadzwonił Bogdan. – Przepraszam za ten incydent. – powiedział. - Mnie oczywiście wylali, Eda zostawili. Wiem, że to dzięki panu odbyłem ten kontrakt i jeszcze raz przepraszam za ten mały zgrzyt. A już prawie się udało!
Za kilka miesięcy znowu jechałem na swój samochodowiec. W bazie w Holandii stał jeszcze inny statek tego armatora. Był tam drugi mechanik… Bogdan! Jak zmienne bywają nastroje i decyzje możnych tego świata! Dobrze przynajmniej, że czasem pozytywne.
st.mechanik Jerzy Turzański