Najpierw będzie o żyropilocie. Ten urodzin nie obchodzi, chociaż pilot z niego tęgi. I tak się porobiło, że bez niego ani rusz!
A prawdziwy pilot, ten z krwi i kości po wejściu na statek od razu pyta o swojego elektronicznego kolegę. No i kiedyś, kiedy jeszcze żywego pilota na burcie nie było, ten elektroniczny odmówił posłu-szeństwa. A byliśmy właśnie w rejonie Lofotów, skalistego archipelagu ciągnącego się około 120 kilo-metrów wzdłuż północnego wybrzeża Norwegii.
Można tamtędy „dojechać” aż do Narwiku. Sam archipelag, słynny jako atrakcja turystyczna wygląda jak szczyty Tatr wychodzące z wody, co pozwala się domyślać podwod-nych atrakcji. W zimie góry są po prostu przysypane śniegiem, co wzmaga jeszcze wrażenie… pływania po górach. Trzeba dodać, że pogoda w tym rejonie nigdy potencjalnych użytkowników tych wód nie rozpieszcza. Podczas odbywającego się tam tarła dorszy połowy są obfite, a zdarzają się i pasjonaci – wędkarze – polujący na arktycznego rekina, niewyobrażalnie olbrzymią bestię. W tych przedsięwzięciach często przeszkadza bardzo silny wiatr.
Co trafiło się także i nam. Po naprawie naszego żyropilota przez specjalistyczną firmę wyszliśmy na próby gdzieś niedaleko owych Lofotów właśnie. Siła wiatru według skali Beauforta osiągnęła 11. Na szczęście byliśmy zasłonięci Lofotami i próby urządzenia przeprowadzono pomyślnie. Mieliśmy płynąć na południe, ale wychodzić na pełne morze przy takiej pogodzie i pustym statkiem było niepodobieństwem. Okazało się jednak, że służby brzegowe, odpowiedzialne za bezpieczeństwo żeglugi w tym rejonie(!) miały inne zdanie. Ponieważ armator nie załatwił dla naszego statku zezwolenia na przejście na południe fiordami domagano się od nas stanowczo wyjścia na pełne morze gdzie -szalał sztorm. Ponieważ jakoś trudno się było dogadać kapitan po prostu postanowił na własną rękę płynąć fiordami i nie wychodzić na otwarte morze. Na pytanie stacji brzegowej, którędy płynie odpowiadał, że po pełnym morzu…. Jeżeliby został namierzony miał zamiar powiedzieć, że na chwilę z konieczności wpłynął między skały…
Nie pamiętam już jak to się skończyło, pamiętam jedynie, że w rejonie Lofotów próbowano wyrzucić nas na pełne morze podczas sztormu.
Prawdziwy pilot zaokrętował na nasz statek w rejonie Przylądka Północnego zwanego po norwesku Nordkapp. Jest to niekwestionowany najdalej na północ wysunięty kraniec Europy i tak jak Lofoty cel wycieczek turystycznych. My popłynęliśmy tam by dwa tygodnie pływać od wyspy do wyspy przewożąc surowiec do produkcji szkła, z którego zbudowana była jedna z wysp. Po załadowaniu tegoż w stanie sypkim do ładowni przewoziliśmy go na drugą wyspę, skąd mógł już być wywieziony do huty większymi statkami.
Oczywiście pilota zawsze bierze się przy wejściu lub wyjściu z portu czy w wąskich niebezpiecznych przejś-ciach. Tam jednak pilot spędza na statku tylko kilka godzin. Na Nordkapie pilot pływał z nami całe dwa tygodnie! Po prostu po dotarciu na miejsce (przybył na statek wcześniej) nie bardzo miałby gdzie wysiąść i dokąd pójść. Był to miły starszy pan, który opowiadał, że tak bardzo przyzwyczaił się do wód Północy, że nawet jeżeli czasem mieszkał na południu (Norwegii ), zawsze wracał na Północ do ulubionej Zorzy Polarnej. Z tą zorzą zresztą, które to zjawisko jest szeroko znane najwyraźniej mi nie wychodziło. Po prostu ile bym na tej Północy nie siedział zawsze mnie to omijało. Nawet na Nordkapie o o trzeciej rano(!) wpadła do mojej kabiny pasażerka z okrzykiem – panie czifie! Zorza!
Czym prędzej poszedłem na mostek, ale kiedy tam dotarłem było już po zorzy, czyli jak zwykle. No pływaliśmy tam i z powrotem w polarnych ciemnościach i chyba minął już tydzień, kiedy wydarzyło się TO.
Otóż którejś nocy na statku rozdzwoniły się dzwonki alarmowe. Ilość tych „dryndnięć” i przerwy pomiędzy nimi były jakieś dziwne. Wkrótce jednak w rozgłośni statkowej rozległ się głos. Było dwadzieścia minut po północy. – Uwaga załoga! Mówi kapitan! Ogłaszam alarm! W ciągu pięciu minut cała załoga zbierze się w mesie na głównym pokładzie! Jakoż i wyrwani ze snu (za wyjątkiem wachtowych) załoganci tłumnie do mesy przybyli zastanawiając się co takiego się stało. – Urodziny pilota! – wyjaśnił kapitan. - Dzisiaj o północy na statek dostarczono pięć czerwonych róż przesłanych przez córkę naszego pilota. Przebyły długą drogę samolotem, saniami i motorówką wprost z Oslo! Nasz
pilot skończył 65 lat! Gratulacje i najlepsze życzenia! Pilot oniemiał. Nie mógł wyksztusić słowa. Oczywiście załoganci zakrzątnęli się wokoło by uroczystość nabrała właściwej rangi. Nad wszystkim czuwał kapitan. Wśród polarnych ciemności zorza pojawiła się na statku! Pilot powiedział z zachwytem:
- Takich urodzin jak tu, wśród Polaków, nie przeżyłem jeszcze nigdy w życiu!
st.mech Jurek Turzański
Można tamtędy „dojechać” aż do Narwiku. Sam archipelag, słynny jako atrakcja turystyczna wygląda jak szczyty Tatr wychodzące z wody, co pozwala się domyślać podwod-nych atrakcji. W zimie góry są po prostu przysypane śniegiem, co wzmaga jeszcze wrażenie… pływania po górach. Trzeba dodać, że pogoda w tym rejonie nigdy potencjalnych użytkowników tych wód nie rozpieszcza. Podczas odbywającego się tam tarła dorszy połowy są obfite, a zdarzają się i pasjonaci – wędkarze – polujący na arktycznego rekina, niewyobrażalnie olbrzymią bestię. W tych przedsięwzięciach często przeszkadza bardzo silny wiatr.
Co trafiło się także i nam. Po naprawie naszego żyropilota przez specjalistyczną firmę wyszliśmy na próby gdzieś niedaleko owych Lofotów właśnie. Siła wiatru według skali Beauforta osiągnęła 11. Na szczęście byliśmy zasłonięci Lofotami i próby urządzenia przeprowadzono pomyślnie. Mieliśmy płynąć na południe, ale wychodzić na pełne morze przy takiej pogodzie i pustym statkiem było niepodobieństwem. Okazało się jednak, że służby brzegowe, odpowiedzialne za bezpieczeństwo żeglugi w tym rejonie(!) miały inne zdanie. Ponieważ armator nie załatwił dla naszego statku zezwolenia na przejście na południe fiordami domagano się od nas stanowczo wyjścia na pełne morze gdzie -szalał sztorm. Ponieważ jakoś trudno się było dogadać kapitan po prostu postanowił na własną rękę płynąć fiordami i nie wychodzić na otwarte morze. Na pytanie stacji brzegowej, którędy płynie odpowiadał, że po pełnym morzu…. Jeżeliby został namierzony miał zamiar powiedzieć, że na chwilę z konieczności wpłynął między skały…
Nie pamiętam już jak to się skończyło, pamiętam jedynie, że w rejonie Lofotów próbowano wyrzucić nas na pełne morze podczas sztormu.
Prawdziwy pilot zaokrętował na nasz statek w rejonie Przylądka Północnego zwanego po norwesku Nordkapp. Jest to niekwestionowany najdalej na północ wysunięty kraniec Europy i tak jak Lofoty cel wycieczek turystycznych. My popłynęliśmy tam by dwa tygodnie pływać od wyspy do wyspy przewożąc surowiec do produkcji szkła, z którego zbudowana była jedna z wysp. Po załadowaniu tegoż w stanie sypkim do ładowni przewoziliśmy go na drugą wyspę, skąd mógł już być wywieziony do huty większymi statkami.
Oczywiście pilota zawsze bierze się przy wejściu lub wyjściu z portu czy w wąskich niebezpiecznych przejś-ciach. Tam jednak pilot spędza na statku tylko kilka godzin. Na Nordkapie pilot pływał z nami całe dwa tygodnie! Po prostu po dotarciu na miejsce (przybył na statek wcześniej) nie bardzo miałby gdzie wysiąść i dokąd pójść. Był to miły starszy pan, który opowiadał, że tak bardzo przyzwyczaił się do wód Północy, że nawet jeżeli czasem mieszkał na południu (Norwegii ), zawsze wracał na Północ do ulubionej Zorzy Polarnej. Z tą zorzą zresztą, które to zjawisko jest szeroko znane najwyraźniej mi nie wychodziło. Po prostu ile bym na tej Północy nie siedział zawsze mnie to omijało. Nawet na Nordkapie o o trzeciej rano(!) wpadła do mojej kabiny pasażerka z okrzykiem – panie czifie! Zorza!
Czym prędzej poszedłem na mostek, ale kiedy tam dotarłem było już po zorzy, czyli jak zwykle. No pływaliśmy tam i z powrotem w polarnych ciemnościach i chyba minął już tydzień, kiedy wydarzyło się TO.
Otóż którejś nocy na statku rozdzwoniły się dzwonki alarmowe. Ilość tych „dryndnięć” i przerwy pomiędzy nimi były jakieś dziwne. Wkrótce jednak w rozgłośni statkowej rozległ się głos. Było dwadzieścia minut po północy. – Uwaga załoga! Mówi kapitan! Ogłaszam alarm! W ciągu pięciu minut cała załoga zbierze się w mesie na głównym pokładzie! Jakoż i wyrwani ze snu (za wyjątkiem wachtowych) załoganci tłumnie do mesy przybyli zastanawiając się co takiego się stało. – Urodziny pilota! – wyjaśnił kapitan. - Dzisiaj o północy na statek dostarczono pięć czerwonych róż przesłanych przez córkę naszego pilota. Przebyły długą drogę samolotem, saniami i motorówką wprost z Oslo! Nasz
pilot skończył 65 lat! Gratulacje i najlepsze życzenia! Pilot oniemiał. Nie mógł wyksztusić słowa. Oczywiście załoganci zakrzątnęli się wokoło by uroczystość nabrała właściwej rangi. Nad wszystkim czuwał kapitan. Wśród polarnych ciemności zorza pojawiła się na statku! Pilot powiedział z zachwytem:
- Takich urodzin jak tu, wśród Polaków, nie przeżyłem jeszcze nigdy w życiu!
st.mech Jurek Turzański