Kiedy wjeżdżamy na stację z napisem “Rochester” zza zabudowań widać połyskującą rzekę. Przedtem zresztą przejeżdżamy przez nią mostem.
Można wtedy zaobserwować, czy jest właśnie przypływ, czy odpływ. Podczas odpływu statki stojące przy nabrzeżu maleńkiej stoczni remontowej spoczywają płaskim swym dnem na specjalnych podporach i kręcą się koło nich grupy stoczniowców wykorzystujacych kilka godzin odpływu na drobne prace kadłubowe i malowanie. Później przychodzi woda i statki znowu kołyszą się na rzece Medway.
Ze stacji kolejowej widać inne zakole rzeki, a w nim przycumowane do dużych zakotwiczonych na rzece boi “Brylanty Johna” - stare stateczki pieczołowicie remontowane i przygotowywane do dalszej eksploatacji. Można byłoby podjechać jeszcze jeden przystanek i wtedy znaleźlibyśmy się w Chatham, mieście “zrośniętym” z Rochester. Stąd niedaleko już do Londynu, zaledwie 35 minut szybkim pociągiem do stacji Waterloo.
Idąc z powrotem wąskimi uliczkami niepostrzeżenie mijamy granicę miast i znowu znajdujemy się w Rochester. Tu urodził się Karol Dickens i część miasta, a własciwie jedna ulica została tak urządzona, żeby wszystko tam odpowiadało epoce pana Pickwicka - bohatera książki Dickensa “Klub Pickwicka”. Są tutaj liczne puby nawiazujące nazwami i wystrojem do tej postaci, stylowe lampy uliczne itp. Z tyłu nad miastem króluje katedra, na oko kopia słynnej Westminster Abbey w Londynie.
Nic o tym wszystkim nie wiedziałem. Musiałem dostać się na jeden z “Brylantów”, a ten stał na rzece. Kiedy dotarłem do przystani, którą stanowił plywający pomost, nie wiedzialem co teraz zrobić. - Bardzo dobrze - powiedzial pan Pickwick, myśląc w duszy, że bardzo źle - przypomniało mi się. Wkrótce jednak pojawił się mały holownik i już niedługo mogłem oglądać swój “warsztat pracy”. Różnie tam było, przeważnie treścią dnia były trzy rzeczy: praca, praca i jeszcze raz praca. Ale zdarzały się także “wypady” do miasta. Nie wiem, czy jest to właściwe słowo, bo w międzyczasie popsuł się holownik i musialem posługiwac się łódką, ostro walcząc z prądami przypływów i odpływów. Powtarzałem sobie jednak zawsze, że dla dobrego turysty środek transportu nie stanowi żadnej różnicy.
Obszedłem już kilka razy oba miasteczka, byłem na koncercie organowym w katedrze zachwycając się jej surową architekturą kiedy wreszcie trafiłem na ulicę poświęconą panu Pickwickowi dzięki jego słynnemu urodzonemu tu “mocodawcy”. Prawie w każdym z pubów usytułowanych przy tej ulicy było coś, co nawiązywało do osoby naszego bohatera.
Pub, jak wiadomo, to taki angielski “sposób na życie”. Jest skrótem od określenia “public bar” co sugeruje, że wszyscy chętni mogą tam przyjść i swój wolny czas spędzić popijając, między innymi, oczywiście. Pub dzieli się zwykle na dwie części - bar i longue - rodzaj salonu. W pierwszej jest zazwyczaj gwarno, pije się piwo, gra w “lotki” - strzałki rzucane do tarczy, bilard. Przy kontuarze siedzą ludzie ubrani na roboczo, którzy wpadli tu na moment “na piwko”. Za kontuarem króluje barman lub nawet kilku barmanów, którzy w lot wychwytują życzenia klientów. Przy kontuarze umiejscowione są automaty do nalewania piwa, a z tyłu za plecami barmana cała “bateria” przeróżnych butelek zawieszonych do góry dnem z dozownikami przy szyjkach co pozwala nalewać ścisle okreslone ilości alkoholu. Druga część pubu do której sięga ten sam przedłużony kontuar z podobnymi akcesoriami urządzona jest zwykle bardziej elegancko. Sprawia wrażenie wygodnego salonu z kominkiem. Można posiedzieć przy stolikach lub na kanapach, a podłogi zasłane są dywanami lub wykładziną. Na ścianach wiszą obrazy i pamiątki symbolizujace osobę patrona lub wydarzenia i okoliczności, które jako godło obrał sobie pub. Na ścianie za kontuarem wisi również cała “bateria” alkoholi, a barman przechodzi swobodnie z jednej części do drugiej obą zazwyczaj specjalne drzwi, a na zewnątrz znajdują się osobne wejścia.
Szanujący się pub serwuje co najmniej 13 gatunków piwa i oczywiście wszystkie inne alkohole. Powszechny obyczaj nieupijania się panujacy w Anglii po skutecznym zlikwidowaniu pijaństwa w dziewiętnastym wieku ilustrują niektóre napisy – sentencje umieszczane w widocznym miejscu.
Tu wspomnieć należy, że pub otwarty jest do 23,30 z wyjątkiem nielicznych, posiadających licencję na dłuższą działalność. O godzinie 23,00 barman uderzeniem w dzwon przypomina, że do zamknięcia lokalu pozostało pół godziny, a jeszcze przez 10 minut można kupować alkoholowe drinki. O 23,10 uderzenie w dzwon oznajmia koniec możliwości kupowania drinków, a te zakupione wcześniej należy dokoń-czyć w przeciągu pozostałych dwudziestu minut. Informacja na ten temat powinna być wywieszona w każdym pubie, jak rów-nież o zakazie sprzedaży alkoholu młodzieży do lat 18, zaka-zie sprzedaży na wynos itp.
W jednym z pubów napis nad drzwiami głosił:
CZAS DOKOŃCZENIA DRINKÓW
Zgodnie z klauzulą Aktu Licencyjnego z 1988r ostatnie 20 minut wieczornego okresu konsumpcji alkoholu przeznacza się na dokończenie wcześniej zakupionych drinków. Picie alkoholu po tym okresie stanowi obrazę klienteli. Kara do 100 funtów.
W innym pubie próbowano łagodniej przemówi do sumienia klientów:
Ten bar przeznaczony jest dla tych wspaniałych dżentelmenow, którzy uczynią z picia przyjemność
Którzy przedkładaja przyjemność nad pojemność i którzy, cokolwiek piją, potrafią pić i ciągle pozostawać dżentelmenami.
Chociaż, podobno, prawdziwym dżentelmenem jest ten, kto wie kiedy można i trzeba przestać być dżentelmenem... Ale ponieważ wyjątek stanowi potwierdzenie reguły w jeszcze innym pubie spotkałem taki oto napis:
Kto pije - upija się
Kto upija się - idzie spać
Kto śpi - nie grzeszy
Kto nie grzeszy - idzie do raju
Więc pijmy wszyscy i idźmy do raju.
Pub, jak wspomniałem, jest dla Anglików sposobem na życie. Tu spotykają sią, dyskutują. Na życzenie można tu także dobrze zjeść, posiedzieć przy kominku. A także skorzystać z bezwa -runkowo czystej, wyposażonej w umywalkę i suszaręe do rąk toalety. Co jest, jak wiadomo, nie bez znaczenia w życiu człowieka, a zupelnie nie doceniane w niektórych krajach...
Pewien napotkany na ulicy znajomy Anglik wykrzyknął na spotkanie:
- Wiesz, moja żona wyjezdza! Mam cały tydzień wolnego!
- No i co będziesz robił? – spytałem.
- Eh, bracie! Pójdę sobie do pubu...
Mieliśmy jednak znaleźć Klub Pickwicka. Po drodze zauważyłem napis:
Zapraszamy na wieczorki jazzowe w każdą środę.
Graja starzy przyjaciele, a piwo jest u nas najlepsze.
Zaciekawilo mnie to. Oczywiście w każdym pubie piwo jest najlepsze, ale ten jazz? Ciekawe, czy pan Pickwick by to zaaprobował? I tak zostałem stałym bywalcem. W każdą środę przeprawiałem się łódeczką na ląd i podążałem do pubu. Pijąc jak najdlużej (ze względów finansowych) swoją “pintę” (0,568 l) piwa z przyjemnością słuchałem gry dziewięciu sympatycznych dziadków.
Wszyscy dookoła mnie znali, ja ich też - z widzenia - ale nie odzywaliśmy się do siebie, jak to w Anglii. Kiedyś tylko jakiś właściciel czerwonego nosa o coś mnie zagadnął, a usłyszaw -szy odpowiedź odsunął się, przyjrzal mi się uważnie i mruknął:
- A ty co, z jakiejś wyspy jesteś, czy co?
Na moją odpowiedź, że z kontynentu, wzruszyl usprawiedli -wiająco ramionami. Bo trzeba wiedzieć, że najczęściej Poland czy Holland nie stanowi dla przeciętnego Anglika specjalnej różnicy. Liczy się - kontynent, czyli coś, co przeważnie oddzie -lone jest mgłą od świata - Anglii.
Pobyt mój w Anglii zbliżał się do końca i postanowiłem zafundować miłym dziadkom po piwie zwłaszcza kiedy dowiedziałem się, że żadnych opłat za swoje muzykowanie nie pobierają. “Czerwony Nos” przedstawił mnie i pierwsze słowa, jakie uslyszałem po umiejscowieniu mojego kraju na konty -nencie brzmiały:
- Dzień dobry, jak się masz?
Jeden z sympatycznych panów spotkał Polaków jeszcze w czasie wojny. Przyjemnie było słuchać milych słów o Polsce, Polakach i ich zaslugach w obronie Wysp Brytyjskich. Tego wieczoru wracałem na statek jak na skrzydlach. Następnego dnia, już na prawdziwych skrzydłach, wracałem do kraju.
st.mech Jurek Turzański
Ze stacji kolejowej widać inne zakole rzeki, a w nim przycumowane do dużych zakotwiczonych na rzece boi “Brylanty Johna” - stare stateczki pieczołowicie remontowane i przygotowywane do dalszej eksploatacji. Można byłoby podjechać jeszcze jeden przystanek i wtedy znaleźlibyśmy się w Chatham, mieście “zrośniętym” z Rochester. Stąd niedaleko już do Londynu, zaledwie 35 minut szybkim pociągiem do stacji Waterloo.
Idąc z powrotem wąskimi uliczkami niepostrzeżenie mijamy granicę miast i znowu znajdujemy się w Rochester. Tu urodził się Karol Dickens i część miasta, a własciwie jedna ulica została tak urządzona, żeby wszystko tam odpowiadało epoce pana Pickwicka - bohatera książki Dickensa “Klub Pickwicka”. Są tutaj liczne puby nawiazujące nazwami i wystrojem do tej postaci, stylowe lampy uliczne itp. Z tyłu nad miastem króluje katedra, na oko kopia słynnej Westminster Abbey w Londynie.
Nic o tym wszystkim nie wiedziałem. Musiałem dostać się na jeden z “Brylantów”, a ten stał na rzece. Kiedy dotarłem do przystani, którą stanowił plywający pomost, nie wiedzialem co teraz zrobić. - Bardzo dobrze - powiedzial pan Pickwick, myśląc w duszy, że bardzo źle - przypomniało mi się. Wkrótce jednak pojawił się mały holownik i już niedługo mogłem oglądać swój “warsztat pracy”. Różnie tam było, przeważnie treścią dnia były trzy rzeczy: praca, praca i jeszcze raz praca. Ale zdarzały się także “wypady” do miasta. Nie wiem, czy jest to właściwe słowo, bo w międzyczasie popsuł się holownik i musialem posługiwac się łódką, ostro walcząc z prądami przypływów i odpływów. Powtarzałem sobie jednak zawsze, że dla dobrego turysty środek transportu nie stanowi żadnej różnicy.
Obszedłem już kilka razy oba miasteczka, byłem na koncercie organowym w katedrze zachwycając się jej surową architekturą kiedy wreszcie trafiłem na ulicę poświęconą panu Pickwickowi dzięki jego słynnemu urodzonemu tu “mocodawcy”. Prawie w każdym z pubów usytułowanych przy tej ulicy było coś, co nawiązywało do osoby naszego bohatera.
Pub, jak wiadomo, to taki angielski “sposób na życie”. Jest skrótem od określenia “public bar” co sugeruje, że wszyscy chętni mogą tam przyjść i swój wolny czas spędzić popijając, między innymi, oczywiście. Pub dzieli się zwykle na dwie części - bar i longue - rodzaj salonu. W pierwszej jest zazwyczaj gwarno, pije się piwo, gra w “lotki” - strzałki rzucane do tarczy, bilard. Przy kontuarze siedzą ludzie ubrani na roboczo, którzy wpadli tu na moment “na piwko”. Za kontuarem króluje barman lub nawet kilku barmanów, którzy w lot wychwytują życzenia klientów. Przy kontuarze umiejscowione są automaty do nalewania piwa, a z tyłu za plecami barmana cała “bateria” przeróżnych butelek zawieszonych do góry dnem z dozownikami przy szyjkach co pozwala nalewać ścisle okreslone ilości alkoholu. Druga część pubu do której sięga ten sam przedłużony kontuar z podobnymi akcesoriami urządzona jest zwykle bardziej elegancko. Sprawia wrażenie wygodnego salonu z kominkiem. Można posiedzieć przy stolikach lub na kanapach, a podłogi zasłane są dywanami lub wykładziną. Na ścianach wiszą obrazy i pamiątki symbolizujace osobę patrona lub wydarzenia i okoliczności, które jako godło obrał sobie pub. Na ścianie za kontuarem wisi również cała “bateria” alkoholi, a barman przechodzi swobodnie z jednej części do drugiej obą zazwyczaj specjalne drzwi, a na zewnątrz znajdują się osobne wejścia.
Szanujący się pub serwuje co najmniej 13 gatunków piwa i oczywiście wszystkie inne alkohole. Powszechny obyczaj nieupijania się panujacy w Anglii po skutecznym zlikwidowaniu pijaństwa w dziewiętnastym wieku ilustrują niektóre napisy – sentencje umieszczane w widocznym miejscu.
Tu wspomnieć należy, że pub otwarty jest do 23,30 z wyjątkiem nielicznych, posiadających licencję na dłuższą działalność. O godzinie 23,00 barman uderzeniem w dzwon przypomina, że do zamknięcia lokalu pozostało pół godziny, a jeszcze przez 10 minut można kupować alkoholowe drinki. O 23,10 uderzenie w dzwon oznajmia koniec możliwości kupowania drinków, a te zakupione wcześniej należy dokoń-czyć w przeciągu pozostałych dwudziestu minut. Informacja na ten temat powinna być wywieszona w każdym pubie, jak rów-nież o zakazie sprzedaży alkoholu młodzieży do lat 18, zaka-zie sprzedaży na wynos itp.
W jednym z pubów napis nad drzwiami głosił:
CZAS DOKOŃCZENIA DRINKÓW
Zgodnie z klauzulą Aktu Licencyjnego z 1988r ostatnie 20 minut wieczornego okresu konsumpcji alkoholu przeznacza się na dokończenie wcześniej zakupionych drinków. Picie alkoholu po tym okresie stanowi obrazę klienteli. Kara do 100 funtów.
W innym pubie próbowano łagodniej przemówi do sumienia klientów:
Ten bar przeznaczony jest dla tych wspaniałych dżentelmenow, którzy uczynią z picia przyjemność
Którzy przedkładaja przyjemność nad pojemność i którzy, cokolwiek piją, potrafią pić i ciągle pozostawać dżentelmenami.
Chociaż, podobno, prawdziwym dżentelmenem jest ten, kto wie kiedy można i trzeba przestać być dżentelmenem... Ale ponieważ wyjątek stanowi potwierdzenie reguły w jeszcze innym pubie spotkałem taki oto napis:
Kto pije - upija się
Kto upija się - idzie spać
Kto śpi - nie grzeszy
Kto nie grzeszy - idzie do raju
Więc pijmy wszyscy i idźmy do raju.
Pub, jak wspomniałem, jest dla Anglików sposobem na życie. Tu spotykają sią, dyskutują. Na życzenie można tu także dobrze zjeść, posiedzieć przy kominku. A także skorzystać z bezwa -runkowo czystej, wyposażonej w umywalkę i suszaręe do rąk toalety. Co jest, jak wiadomo, nie bez znaczenia w życiu człowieka, a zupelnie nie doceniane w niektórych krajach...
Pewien napotkany na ulicy znajomy Anglik wykrzyknął na spotkanie:
- Wiesz, moja żona wyjezdza! Mam cały tydzień wolnego!
- No i co będziesz robił? – spytałem.
- Eh, bracie! Pójdę sobie do pubu...
Mieliśmy jednak znaleźć Klub Pickwicka. Po drodze zauważyłem napis:
Zapraszamy na wieczorki jazzowe w każdą środę.
Graja starzy przyjaciele, a piwo jest u nas najlepsze.
Zaciekawilo mnie to. Oczywiście w każdym pubie piwo jest najlepsze, ale ten jazz? Ciekawe, czy pan Pickwick by to zaaprobował? I tak zostałem stałym bywalcem. W każdą środę przeprawiałem się łódeczką na ląd i podążałem do pubu. Pijąc jak najdlużej (ze względów finansowych) swoją “pintę” (0,568 l) piwa z przyjemnością słuchałem gry dziewięciu sympatycznych dziadków.
Wszyscy dookoła mnie znali, ja ich też - z widzenia - ale nie odzywaliśmy się do siebie, jak to w Anglii. Kiedyś tylko jakiś właściciel czerwonego nosa o coś mnie zagadnął, a usłyszaw -szy odpowiedź odsunął się, przyjrzal mi się uważnie i mruknął:
- A ty co, z jakiejś wyspy jesteś, czy co?
Na moją odpowiedź, że z kontynentu, wzruszyl usprawiedli -wiająco ramionami. Bo trzeba wiedzieć, że najczęściej Poland czy Holland nie stanowi dla przeciętnego Anglika specjalnej różnicy. Liczy się - kontynent, czyli coś, co przeważnie oddzie -lone jest mgłą od świata - Anglii.
Pobyt mój w Anglii zbliżał się do końca i postanowiłem zafundować miłym dziadkom po piwie zwłaszcza kiedy dowiedziałem się, że żadnych opłat za swoje muzykowanie nie pobierają. “Czerwony Nos” przedstawił mnie i pierwsze słowa, jakie uslyszałem po umiejscowieniu mojego kraju na konty -nencie brzmiały:
- Dzień dobry, jak się masz?
Jeden z sympatycznych panów spotkał Polaków jeszcze w czasie wojny. Przyjemnie było słuchać milych słów o Polsce, Polakach i ich zaslugach w obronie Wysp Brytyjskich. Tego wieczoru wracałem na statek jak na skrzydlach. Następnego dnia, już na prawdziwych skrzydłach, wracałem do kraju.
st.mech Jurek Turzański