Koniec lata, więc Śledziołapy postanowiły to godnie uczcić. Od 15-tej w piątek 16-go września uczestnicy imprezy zaczęli przybywać do Ośrodka Wypoczynkowego KIEŁBICZE.
Zabawa do rana
Po zamustrowaniu do swoich domków wszyscy uczestnicy spotkali się nad wodą. Były powitania, uściski, misiaczki i całuski. Pogoda dopisała, było chłodnawo ale przyjemnie. O 17-tej zapłonęło ognisko, ale z rozpoczęciem imprezy czekaliśmy na przybycie kolegów, gdyż pociąg z Warszawy miał prawie godzinne opóźnienie. Do czasu rozpoczęcia zajmowaliśmy się wędkowaniem, degustacją wspaniałych nalewek kolegi Maksa i oczywiście opowieściami i wspominkami. Przybyło 32 uczestników. Niektórzy koledzy jak Wojtek Danielewski z żoną przybyli aż zza oceanu, z Kanady, Jurek Gaczkowski z żoną z Niemiec, Wojtek Rumiński z Danii, a z krajowych to najdalszą drogę przebyli Hirek Szymański bo aż z Łodzi i Jacek Wielgosz z żoną z Warszawy.Gdy wszyscy się zebrali, słoneczko się schowało, jaśniej rozbłysło ognisko. Na ruszt Zbyszek wrzucił kiełbaski i kaszanki, a ze stołu znikał smalczyk i ogórki wyrobu mamy właściciela ośrodka – pychotka, palce lizać, a wszystko to było przepijane schłodzonym piwkiem z pianki z kija, za wieczór pękło dwie beczki a 30 l, fundatorem browarku był kolega Wojtek Danielewski, który wręczył Prezesowi na rzecz Stowarzyszenia oryginalną maskę wykonaną przez Indian, jego współpracowników . Ponieważ ognisko płonęło koło baru letniego w którym leciała skoczna muzyczka, więc najedzeni i rozgrzani uczestnicy poszli w tany. Tańce, hulanki, dyskusje i wspominki trwały prawie do rana.
Sobota rozpoczęła się śniadaniem, ale nie dla wszystkich. Wasz prezes z kolegą Wojtkiem Zawadzkim popłynęli na ryby i było czym się pochwalić, złapaliśmy 3 szczupaki to nie były konie ale ponad wymiar. Część uczestników udała się na grzybobranie, ale w tym roku jeszcze grzybki nie wysypały, tylko pojedyncze sztuki. Dołączył do grupy kolega Mirek Garbaciak z żoną. Obiadek o 14-tej a po nim część drzemała, część plotkowała, słoneczko przygrzewało więc i czas szybko minął i już proszą do stołu na kolację przy muzyczce i pieczonym świniaku zapijanym schłodzoną wódeczką. Szef usmażył poranny połów, a prezes serwował, dla wszystkich starczyło.
Przy skocznej muzyczce parkiet baru letniego był zapełniony do późnych godzin. Impreza trwała jeszcze długo po północy. Niedziela – trudne wstawanie na śniadanie, ale z czasem główka lepiej pracowała przy kawie i smakowitym cieście pani Kazi z Żelechowa. Prezes z Leszkiem popłynęli na ryby, ale wrócili z niczym, deszcz ich pogonił. Oczywiście po godzince niebo się wypogodziło i wyjrzało słoneczko.
Po obiedzie nastała niestety najsmutniejsza chwila spotkania, przyszedł czas odjazdu, rozstania i pożegnania. Przy pożegnaniu życzyliśmy sobie na wzajem następnego takiego spotkania za rok. Całe nasze spotkanie od przybycia do wyjazdu filmował i utrwalał na foto kolega Leon Lisowski.
Zobacz foto-gslerię z pożegnania lata 2011
Relację sporządził
Wasz Prezes
Anatol Magdziak